poniedziałek, 19 września 2016

XIV PRUDNICKI MARATON PIESZY

"W każdym moim zwycięstwie jest pot i krew poświęceń..." - śpiewa Luxtorpeda. Ten fragment "Hymnu" towarzyszył mi w trakcie mojej wewnętrznej walki podczas XIV Prudnickiego Maratonu Pieszego. 



fot. Andrzej Dereń


Był to mój czwarty maraton. Trzeci, o którym masz okazję tu przeczytać.

XII Prudnicki Maraton Pieszy

XIII Prudnicki Maraton Pieszy


Był to maraton najbardziej męczący zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Wcześniejsze trasy, które pokonywałam były trasami średnimi i obejmowały ok. 20 km. Pięćdziesiątka była pomysłem rzuconym dwa lata temu, a celem do zrealizowania założonym w 2015 roku. Prócz tego, że był to cel sam w sobie, towarzyszyło mi przekonanie, że muszę to zrobić. Dla siebie, ale i dla kogoś, kto mentalnie sprawował nade mną opiekę w trakcie wędrówki. 

Start był o godz. 6:00 w Karlovicach, czeskiej miejscowości, do której dowiózł nas autobus. Metą było prudnickie Łowisko u Pietruchy, kierunek bardzo dobrze zakodowany w głowie każdego uczestnika PMP. To miejsce, gdzie można zrzucić plecak, zdjąć buty, zjeść, odpocząć, odebrać ewentualną nagrodę, bo takowe były losowane wśród osób spalających wspólnie kalorie 17.09.2016r. 

Urozmaicona trasa maratonu zarówno pod względem trudności, jak i widoków przyprawiła mnie o najprawdziwsze emocje. Kryzys dopadł mnie bardzo szybko. 2 km trasy był momentem, kiedy żałowałam, że podjęłam się tak trudnego wyzwania. Na szczęście kryzysy szybko mijają i tak też było w moim przypadku. Kryzys został zażegnany, a kolejne kilometry upływały pod znakiem dobrego nastroju.

Między dwudziestym, a trzydziestym kilometrem pojawiły się nawet siły na śpiew, co nadało krokom tempa. Z głośnika wydobywał się m.in. energiczny Happysad, który nastroił towarzystwo na dalszą część trasy.

Człowiek wychodzi w nocy z domu po to, by cały dzień iść. Iść, ciągle iść w stronę słońca. W stronę najpiękniejszych widoków, w stronę przemiłych i empatycznych ludzi, w stronę przyrody, która nigdy się nie gniewa i zawsze chce się z Tobą przyjaźnić. Bardzo lubię Czechy i ich mieszkańców oraz widoki, które można zobaczyć tuż po przekroczeniu granicy. Maraton pozwolił mi spędzić prawie dziesięć godzin w tym kraju.

Na co jeszcze pozwolił mi PMP? Na pokonanie własnych słabości, które każdy z nas ma w sobie. Na pokonanie lęków, blokad w psychice czy urojonych bóli. Na odkryciu, że warto czasem spocić się do granic możliwości i zakrwawić skarpety, aby zwyciężyć z samym sobą, ze swoimi bolączkami. Ktoś mi powiedział, że pokonywana trasa jest odzwierciedleniem życia. Są momenty piękne, które chcielibyśmy przy sobie zatrzymać na dłużej, ale są też takie chwile, które powodują łzy i trwają zbyt długo. To prawda, dlatego potraktowałam ten maraton jako własną Drogę Krzyżową. Była to też zabawa, w której nie liczy się czas (choć uważam, że był bardzo dobry jak na mnie- sezonowego sportowca), nie liczą się dodatkowe kilometry wynikające z chwilowego błądzenia czy wybrania dłuższej, ale nizinnej drogi do mety. 

Ostatnie kilometry pokonywałam w ulewie i okropnym bólu. Bólu, który nie miał przy tym wszystkim znaczenia, bo zwyciężyłam pokonując łącznie 58 km.

Stoczyłam walkę z własną psychiką i czuję się wygrana.







Anita




Relacja z PMP opatrzona pięknymi zdjęciami.


Informacje o PMP.

Fotogaleria Tygodnika Prudnickiego z PMP.








Przy wejściu na metę najpierw był uśmiech, a potem łzy szczęścia. Teraz jest duma i najpiękniejsze wspomnienia. 






fot. Andrzej Dereń

2 komentarze:

  1. Ja przełamałem strach na przejście maratonu rok temu, mając 61 lat. Zaczynając od V RP-P 62km, rajd ten pozwolił mi uwierzyć w siłę woli i przełamanie swoich słabości.
    W tym roku już pokonałem VI RP-P (6.VIII ) 60 km i ten XIV PMP zliczanymi pęcherzami i odbitym paznokciem, w dobrym czasie. Choć ludzie mówią po co ja tam idę, to i tak mnie już nie zniechęcą od dalszych wędrówek, gdzie można poczuć piękno przyrody i poznać wspaniałych ludzi. Brawo TY.

    OdpowiedzUsuń