Przeczytałam niedawno komentarz, którego treść brzmiała mniej więcej tak: "Na koncerty nie chodzi się słuchać muzyki, tylko doświadczać i oglądać show". Mimo że dotychczas uważałam zupełnie inaczej, w przypadku niektórych kapel trzeba zmienić nieco oczekiwania. Bynajmniej nie dlatego, że wokal jest słaby, ale dlatego, że w ogóle go nie słychać.
Tak właśnie było podczas koncertu AC/DC na Stadionie Narodowym, ale to już chyba nikogo nie dziwi. Mnie też nie zdziwiło, bowiem nastawiłam się negatywnie i było negatywnie. Masz to, co sobie sprowadzisz myślami. Trzymałam jednak ogromnie kciuki za akustykę, ponieważ odbyłam w tym miejscu wspaniały koncert Coldplay'a czy Pink, gdzie było pod tym kątem ok. Niestety ktoś temu nie podołał.
Koncert jednak sam w sobie był poprawny. Takie show nie zdarza się często, więc warto było kupić w promocyjnej cenie bilet z drugiej ręki i zobaczyć, jak starsi panowie wyginają się na scenie. Patrzyłam z podziwem, bo sama chciałabym być kiedyś taką rock'and'rollową babcią.
Występ rozpoczął się punktualnie i trwał ok. 2 h. Mimo lata temperatura nie była zbyt wysoka, ale po kilku pląsach krew rozlała się po organizmie i od razu było cieplej. Ze sceny wybrzmiały zarówno hity, jak i mniej znane utwory. Trzeba zaznaczyć, że gdyby nie stojący tłum, który zapewne lepiej słyszał i śpiewał, trudno byłoby się zorientować, który utwór właśnie jest grany (nawet jeśli na tapet weźmiemy hity, które w radiu rozpoznaje się po pierwszym dźwięku).
Nie żałuję obecności na tym koncercie, bo takiej rzeczy doświadcza się raz w życiu.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz