środa, 1 października 2014

Muszę się wypisać...

           Tak po prostu, zwyczajnie. Coś mnie boli, ust nie ma do kogo otworzyć, więc się wypiszę.


           Wczesna pobudka, jeszcze lekki półmrok, a ja nakładam czarny tusz na rzęsy, starając się zrobić to tak, aby nie ubrudzić sobie całego nosa. Dobra... gotowe. Ścieram nadmiar pozostały przy kącikach oka, biorę torbę, grzanki; jedną zaciskam zębami, drugą chwytam dłonią i pędzę do czarnej strzały. Tym razem zasiadam na miejscu pasażera, gdyż za chwilę wysiadam, a chciałabym jeszcze skonsumować owe grzanki. Chrup, chrup i pierwszy głód zaspokojony. Wysiadam przy przystanku, siadam na ławce i czekam. Czekam na pojazd, który teoretycznie zabierze mnie do moich marzeń, jak się okazuje ulotnych i nie zawsze realnych.

           Nadjeżdża autobus. Zagadywana przez dziewczynę siedzącą obok leniwie podnoszę tyłek z ławki i idę w stronę pojazdu, za przejażdżką którym tak bardzo "tęskniłam". Od marca nie korzystałam z usług PKS, z jednym małym "warszawskim" wyjątkiem.

           Kupuję bilet, siadam w połowie pojazdu i zakładam skullcandy. (Nie wiedziałabym, że tak nazywają się moje słuchawki, gdyby nie mój dobry kolega. Pozdrawiam.)Teraz jestem w swoim świecie. Przede mną co najmniej 1 godzina i 15 minut słuchania muzyki. W sumie mogłam jechać samochodem, ale uparcie trzymałam się wersji, że czas odważnie wsiąść do autobusu i sprawdzić jego umiejętności. Jak się okazało czas podany w rozkładzie był blefem totalnym, a na miejsce dotarłam sporo później niż chciałam. Ale wracając do samej podróży...

           30 przystanków na trasie to trochę sporo, co ruszymy, autobus się rozpędza, to znów hamujemy, bo przed nami kolejny przystanek. Ludzie wsiadają, robi się tłoczniej, ale nadal jest przyjemnie, chłodno. W końcu mamy wczesną porę dnia. Ku mojemu zdziwieniu, nikt nie zajął koło mnie miejsca. Nie było to jednak problemem.

           Problem pojawił się wtedy, gdy w jakieś "śląskiej" wiosce wsiadła pewna dziewczyna z chłopakiem i usiedli za mną. Byli to zapewne dobrzy znajomi. Nie żebym podsłuchiwała, ale mimo muzyki wydobywającej się z moich słuchawek, słyszałam wszystko o czym rozmawiali. Zresztą pewnie nie tylko ja, bowiem porozumiewali się bardzo głośno i bez owijania w bawełnę, większość pasażerów musiała ich słyszeć. Było to mniej więcej tak:

D- dziewczyna
C- chłopak



D: Sał kukej ino, ta xyz dałlej nie wyplewiła żech se przy chodnijku.
C: Ty, jał żech słyszoł, że ona to w rajchu je i geldy zarobia na ten ancug dla chłopa.



           Po krótkiej wymianie słów między "parą" zwiększyłam głośność na telefonie i Sia zagłuszała gwarę, za którą niespecjalnie przepadam. Niestety kolejny utwór był ciszej nagrany, więc chcąc nie chcąc musiałam się przysłuchiwać konwersacji współtowarzyszy podróży. Przemieszczaliśmy się jak ślimak, ale zawsze to kilka km dalej, więc tematy do śląskich pogaduszek wciąż się pojawiały:


C: Papa wczoraj pomóg mi znolyźć toł zicherka, co żech zgubił na pastwie.
D: Oo, to dobrzyj, bo Achim chciał jamrać na Ciebiej do muter.


           Zaczyna się we mnie wszystko gotować. W dodatku dziewczyna siedząca za mną marudzi, że niewygodne te autobusy wbijając mi w plecy swoje kolana przez jakże cienkie oparcie siedzenia. Próbuję napierać na to siedzenie, aby poczuła, że jej kolana bardziej spoczywają na moich plecach niż na twardym oparciu, ale "dziołcha" jest nieugięta. W końcu odpuszczam, co daje mi w pewien sposób masaż do końca naszej podróży. Powiem szczerze, iż byłam na przyjemniejszym masażu.



            Swoją drogą zastanawiam się jak długo gwara będzie się ciągnęła za pochodzeniem śląskim?/ niemieckim? Wydaje mi się, iż wraz z nadejściem nowych pokoleń wyposażonych odgórnie w smartfon'y, fullcap'y, airmax'y gwara przestanie być modna i młodzi ludzie zaczną się jej wstydzić. Osobiście wstydziłabym się tego, ale szanuję ludzi, którzy wiernie przy niej trwają używając jej w pracy, urzędach itd.




           Kończąc swoją podróż wychodzę z autobusu przepuszczana przez jakiegoś chłopaka. Ze zdziwienia zapomniałam mu podziękować, ale myślę, że Pan Bóg mnie wyręczy, jeśli Go o to poproszę. Ściągam skullcandy i zaczynam słuchać budzącego się Opola. Takkk, cudownie. Nikogo nie znam, nikt się głupio nie patrzy, dla nikogo nie wyglądam dziwnie. Może to jednak był autobus zmierzający do moich marzeń?
















Anita.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz