środa, 31 grudnia 2014

Niby Sylwester, a jednak Blue Valentine.

          Nie jestem fanką filmów, nie podążam za nowościami, a film "Blue Valentine" trafił przed moje oczy przypadkowo. Dobrze się stało.

          Jest to amerykański melodramat z elementami erotyki, który swoją premierę miał w 2010 roku.

          Te niecałe dwie godziny przedstawiają historię rozpadającego się małżeństwa. Sytuacja została przedstawiona bardzo łagodnie, namiętnie i z klasą.

          Bardzo podobały mi się wstawki z lat młodości głównych bohaterów, kiedy to zostało pokazane zakochiwanie się, szalone przygody czy ślub dwojga młodych ludzi w momencie, kiedy to blond bohaterka jest w ciąży z partnerem z poprzedniego związku.

          Nie byłabym sobą, gdybym nie wyłapała w filmie dobrej muzyki. W tej się bezwarunkowo zakochałam....











          Film jest bardzo lekki, przyjemnie się go ogląda. Polecam na nudny, pochmurny dzień bądź oczywiście wieczór, kiedy to można zwinąć się w naleśnika i wytężyć swoje ślepia w stronę ekranu komputera. 












Nadejście Nowego Roku nie jest dla mnie kończącym się kolejnym etapem, więc nie specjalnie widzę sens celebrowania go. Ale jak już mamy sobie składać życzenia, to życzyłabym sobie większej ilości pomysłów na tego bloga. Aaaaa, zapomniałabym o Tobie. Tobie też wszystkiego dobrego i wpadaj tu częściej!







Anita.

środa, 24 grudnia 2014

Przygoda, Prawda, Prostota. "Zwierzenia kontestatora".

     Jakiś czas temu ogromnie zafascynowała mnie książka pt. "Zwierzenia kontestatora". O jaka byłam szczęśliwa, kiedy niedługo potem wygrałam ją w jednym z internetowych konkursów. Niecierpliwie oczekiwałam listonosza. Nie na darmo czekałam...

     "Zwierzenia" przemówiły do mnie już samą okładką. ("Nie oceniaj książki po okładce." Tak, tak, wiem.)  Książka jest prosta, wydana bardzo nowocześnie (uwielbiam nowe wydania), a z oczu Marka Piekarczyka widniejącego na okładce z daleka przemawia prawda.

     Prawda zostaje przedstawiona także wewnątrz tej wspaniałej lektury. Z każdą kolejną stroną zostaje Nam- czytelnikom uchylony rąbek tajemnicy życia jednego z najważniejszych polskich artystów ostatnich trzydziestu pięciu lat.








     Nie lubię historii, ale ta, przedstawiona między wierszami w owej książce  dobitnie trafiła do mojej głowy. Leszek Gnoiński, który przeprowadził rozmowę z Markiem Piekarczykiem (Ogromny szacunek, świetna robota!) pytał rockmana o Jego idoli, o wyprowadzkę z rodzinnego domu, o problemy z Milicją Obywatelską, o wszystkie przygody, które spotkały muzyka w Jego dotychczasowych latach życia, o wzloty i upadki, pierwsze miłości, dzieci.


     Postać Marka Piekarczyka była mi znana, lecz dopiero w jednym z muzycznych programów miałam okazję przyjrzeć Mu się bardziej. Wyróżniał się na tle pozostałych trenerów i bardzo się cieszyłam, gdy wybierano właśnie Jego. Może trochę ze względu na rodzaj wykonywanej przez Niego muzyki. Jest mi po prostu bliska i chciałabym widzieć więcej ludzi wykonujących taką muzykę.










     Wokalista TSA jest męski, uczciwy i bardzo szczery w każdym słowie, jakie prezentuje w swojej Autobiografii. Przedstawia niesamowite przygody, których prawdziwie mogę Mu pozazdrościć. Dziś mało kto miałby odwagę walczyć o marzenia. Sama nie odważyłabym się na siedemdziesiąt procent decyzji, jakie podjął "Piekar". Honor brał górę w każdym Jego działaniu. Zarówno tym bardziej, jak i mniej przemyślanym.

      Autsajder jest naturalny i życzliwy, przez co można się z Nim mentalnie zaprzyjaźnić już po kilku stronach "Zwierzeń". Każda intrygująca informacja poparta jest zdjęciami. Znajdujemy zarówno te czarno białe, jak i w kolorze. Na końcu książki odnajdujemy niepublikowane teksty piosenek i wiersze. Nie muszę dodawać, że co dziesiątą stronę zaciągałam się zapachem książki. Takie zboczenie czytelnika.




     Bez względu na wszystko Marka Piekarczyka będę ceniła za dobroć, mądrość, której nauczyło Go życie i którą przekazuje światu, wrażliwość z jaką odbiera wszystko dookoła oraz długie włosy, za którymi szaleję. Natomiast "Zwierzenia kontestatora" polecam wszystkim. Każdy wyciągnie z tej obszernej lektury coś bliskiego swemu sercu.














Anita.

niedziela, 21 grudnia 2014

Deyacoda, czyli ciut mocniej niż lubię.

      Dwa dni temu stałam się posiadaczką EPki Deyacody. Szczerze pisząc, była mi to kapela nieznana. Ale to nie znaczy, że miałam odłożyć płytę na półkę i od czasu do czasu ścierać z niej kurz.

     Odpaliłam płytę i przesłuchałam ją kilka razy. Na początku, jak to bywa z dobrymi produkcjami, muzyka nie przypadła mi do gustu. Na szczęście z każdym kolejnym odpaleniem płyty, słuchało mi się jej coraz lepiej.

     Zapoznałam się także z historią oraz składem zespołu. Nie ukrywam, iż Deyacodę tworzą bardzo przystojni mężczyźni. Choć grają od 2006 roku, jestem pewna, iż rzeszę fanek zdobyli w pięć minut.

     Deyacoda EP liczy cztery kawałki o mocnym brzmieniu. Ciut za mocnym jak na moje ucho, ale dźwięki całkiem gładko trafiały tam gdzie trzeba. Najbardziej spodobał mi się kawałek "Falling Down".













     Jeśli chodzi o oprawę płyty, jest taka jaką lubię. Zachęca prostotą, a nie świecidełkami i innymi pierdołami. Jest też nieco mroczna, co bardzo dobrze komponuje się z muzyką, jaką wykonuje przytoczony w tym poście zespół. Metal i hard rock w klasycznym wydaniu.


     Nie ma w tej płycie nic, coby mnie szczególnie urzekło, niemniej jednak uważam, iż warto taką płytę posiadać w swoim zbiorze, szczególnie, gdy jest się fanem zespołu, wybijającego się z tłumu kapel o mocnym brzmieniu.





















Anita.







   

"Last Christmas I gave you my heart..."

    czyli rzeczy, bez których nie istniałyby święta.




     Bo bo tak szczerze, każdy z Nas zwraca uwagę na charakterystyczne rzeczy, które nadają grudniowi klimatu i po prostu tworzą Święta. Ja również posiadam listę takich czynników.

     Wbrew pozorom, nie są to wykwintne, przypisane tylko Świętom potrawy, które przygotowuje moja mama. W Święta żywię się tylko rybą (gotowaną) i słodyczami. Co roku gwałtownie spada mi waga. Nie mam powodów do radości.

     Nie są to także ciepłe chwile spędzane w gronie najbliższych. Zazwyczaj coś idzie nie tak i już po chwili ktoś strzela fochami.

     Nie są to też prezenty. Zwykle jestem niezadowolona i kończy się to smutkiem po mojej i  Świętego Mikołaja stronie.

     Nie jest to także koniec adwentu, z którego cieszą się wierzące osoby lubiące dobrą zabawę. Wtedy mogą "legalnie", "bez grzechu" udać się na dyskotekę. W adwencie huczne zabawy i obżarstwo nie są wskazane. Szczególnie, gdy ktoś tak sobie postanowi.












     Na moje święta składa się przede wszystkim Kevin.Tak, mam prawie dwadzieścia lat, a wciąż oglądam Kevina ukazując emocje jak wtedy, gdy moim oczom ukazał się po raz pierwszy. Trochę mi smutno, że co roku emitują go coraz szybciej, ale dzięki temu moje Święta zaczynają się wcześniej.

     Mandarynki. O takkk! Z tego co mi opowiadają, dawniej świąteczny rarytas. Niech i tak zostanie. Latem nie sięgam po ten owoc, bo szczerze mandarynka do lata mi nie pasuje. Ale w grudniu to co innego. Kiedy po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuje się ten zapach, aż chce się zaśpiewać: "Last Christmasss...!"

     A jak już jesteśmy przy znanym wszystkim utworze zespołu Wham, to warto wspomnieć o wszystkich świątecznych songach, które osobiście kocham. Zdarza mi się włączyć taką piosenkę latem, ale nie oszukujmy się, to nie to samo co przed Świętami prosto z głośników radia. W tym roku Radio ZET Gold serwuje świąteczne utwory, pastorałki i obcojęzyczne kolędy praktycznie non stop. Jestem tak bardzo uradowana!

     Święta kojarzą mi się z tłumem ludzi, który od samego rana w Wigilijny Dzień przedziera się przez mój dom. Tak, moja mama na urodziny dwudziestego czwartego grudnia i od rana przychodzą do Niej goście. Niby wesoło, ale jednak wszystko na wariackich papierach i w biegu nakrywanie do kolacji.

     Ostatnią rzeczą, bez której nie wyobrażam sobie Świąt Bożego Narodzenia, to śpiewanie w kościele kolęd przy akompaniamencie organisty, jednocześnie mojego sąsiada. Nikt nie gra i nie śpiewa tak jak On. Jest prosto, klimatycznie i smacznie. Tak jak lubię.













     Myślę, że każdy z Nas ma pewien (nie chcę pisać, że utarty, ale chyba jednak) schemat Świąt i choćby chciał, to nie usunie go z głowy.

     Minusem jest to, że od kilku lat brakuje śniegu. Ale jako, że jestem osobą ciepłolubną, aż tak strasznie nie ubolewam, i wystarczy mi tych pięć rzeczy, które przytoczyłam wyżej, aby odhaczyć Święta 2014.







     Życzę Wszystkim dużo radości i energii. Aby te Święta były dobre pod każdym względem.



















Anita.