sobota, 10 lutego 2018

XXVI FINAŁ WOŚP, WARSZAWA, 14.01.2018r.

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to legenda. Wieść o orkiestrze grającej do końca świata i jeden dzień dłużej niesie radość i poczucie ciepła. Jeśli temu wszystkiemu przyświeca muzyka i mnóstwo uśmiechniętych twarzy, nie można mieć więcej oczekiwań.






To mój pierwszy finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, który spędzam rozkoszując się muzyką. Choć dobrze wspominam wolontariat czy pracę w sztabie czuję, że zmiana ta była mi potrzebna. Pod sceną pojawiłam się wraz z Mesajahem. Dobrze rozbujał publikę. Choć grał krótko, zrobił to treściwie i nie zmarnował nawet minutki.

Tuż po nim miejsce na scenie zajął Jelonek. To absolutna klasyka, która na oczach tysiąca ludzi odprawia kult. Szalony wirtuoz sprawia, że chce się nieustannie patrzeć na jego sceniczne ruchy oraz delikatne pieszczenie strun. Nocny Kochanek nie mógł wypaść źle. Po woodstockowym występie wszyscy spodziewali się wielkiego ogniska w trakcie zimy. Iskry sypały się z ust Krzysztofa Sokołowskiego z tak wielką mocą, że nawet straż pożarna dała sobie spokój z gaszeniem emocji. Podczas tego koncertu najbardziej ucierpiały buty, jednak krążenie zdecydowanie się polepszyło.

Wilki odkupiły swoje winy za nieudany koncert w Kostrzynie. Tam zespół grał utwory, których nikt nie znał, przy czym tłum domagał się klasyki. Tutaj się pojawiła, ale "Baśki" po raz kolejny zabrakło. Coma niestety nie odbuduje swojego wizerunku w moich oczach, jednak miło było usłyszeć "Spadam" czy "Skaczemy" wśród alternatywnych kawałków. Samo zobaczenie Roguckiego było miłe. To mój wielki idol sprzed lat. Kobranocka klasycznie, energicznie i z perełkami. "Kocham Cię jak Irlandię" wycisnął z mych oczu kilka łez. 

Wielka szkoda, że grający po Kobranocce Łąki Łan zagrał tylko cztery kawałki. Zasługuje na większą uwagę, bo wyznacza niecodzienne wartości i gromadzi pod sceną dziki tłum. Poparzeni Kawą Trzy zrobili z koncertu wiejską imprezę, gdzie niemal wszyscy (którzy zostali, a nie było ich już tak dużo jak w okolicach Światełka do Nieba), tańczyli w parach. Było okropnie zimno, do teraz nie czuję kończyn, ale warto było przeżyć zimowy Woodstock połączony z Sylwestrem. 

Za taki mam niewątpliwie Światełko do Nieba. Impreza z Kammelem w Zakopcu może się schować przy tak dopracowanym planie rozbłyskania fajerwerków. To nie były tylko trzaski i huki, ale świetlny obraz, w tle którego PKiN nabrał nowej odsłony. Choć zdecydowanie wolę bawić się w dużo wyższej temperaturze powietrza, jestem pod ogromnym wrażeniem imprezy. 

A że dawno na koncercie nie byłam, cieszyłam się jak dziecko na widok lizaka