niedziela, 30 listopada 2014

Bezsenność.

     Choć to przypadłość, na którą cierpi się nie z własnej woli, ja właśnie dziś postanowiłam, że będę miała problem ze snem.

     I nie chodzi tu wcale o okazję, jaką są Andrzejki. Po prostu mam kiepski nastrój i chcę w nim trochę potrwać.

     Zrobiłam sobie nocny spacer w mroźniej atmosferze. Wypatrywałam wilków z Watahy, ale niestety w koło mogłam zaobserwować jedynie kołyszące się, nagie gałęzie drzew.



     Teraz śpiewam pod nosem odpoczywając w swoich czterech kątach.
   
     Polubiłam tą bezsenność.













     P.S. Proszę, wylej mi na łeb kubeł zimnej wody. Nie, to żadne Ice Bucket Challenge. Zwyczajnie potrzebuję oprzytomnieć.















Anita.

sobota, 29 listopada 2014

Wataha- hit czy kit?

     Absolutny hit!

     Jestem  świeżo po "machnięciu" całego sezonu. I choć początkowo komentarze znajomych nie zachęciły mnie nawet do poczytania o fabule serialu, skusiłam się zerknąć na pierwszy odcinek. Skończyłam na szóstym i jestem gotowa obejrzeć to wszystko jeszcze raz.

     Przede wszystkim jestem zadowolona z tego, iż grają tam polscy aktorzy. Uwielbiam taką obsadę, mimo, iż nie wystąpił tam nikt z moich ulubionych osób grających. Wiem jednak, że od teraz grupa ulubieńców wzrośnie o kilka nazwisk.

     Cudowne jest to, że serial trzyma cały czas w napięciu. Nie da się spokojnie leżeć i oglądać tej produkcji jak zwykłego serialiku z komercyjnej stacji telewizyjnej. Człowiek wpatruje się w monitor w poszukiwaniu coraz to nowych elementów układanki i chce całą akcję przeżywać razem z bohaterami.





     Bardzo polubiłam postać Rebrowa i nawet zaczęłam mu współczuć. To niesamowite, jak kilkadziesiąt minut x6 może zawładnąć Twoimi emocjami.

     Nie na darmo do obejrzenia Watahy wybrałam godziny nocne. Nikt nie przeszkadza, można się w pełni skupić i zrozumieć, a przynajmniej starać się zrozumieć fabułę. To nie jest zwykły serial....

     ...to niezwykły serial, który po części staje się czymś fantastycznym, a jednocześnie momentami strasznym jak horror. Oczywiście raziły po oczach wilki i niedźwiedzie, które były podobne do tych, jakie rysuję sobie w Paint'cie, ale jestem w stanie przymknąć oko na taki szczególik.

     Jestem zachwycona faktem, iż serial był kręcony w Bieszczadach. Kocham góry, a Bieszczady to jedno z miejsc, jakie chciałabym kiedyś odwiedzić.

    Jestem gotowa przyznać tej produkcji najwyższą ocenę i stwierdzić, że produkcja ta jest dobra, bo jest polska.




     Niecierpliwie czekam na kolejne sezony!













Anita.

sobota, 15 listopada 2014

Hej słonko.

     O ile dobrze pamiętam, wtorek.

     Mając mnóstwo czasu do odjazdu "limuzyny pekaesowskiej" podążam żółwim tempem w stronę tętniącej życiem części Opola. Oczywiście w uszach słuchawki, pod nosem podśpiewywanie. Każdy napotkany kamyczek kopnę trzy razy, zatrzymam się przy pierwszej lepszej fontannie, to znów idąc obrócę się uśmiechając do nieba, mimo, iż jestem chora i ostatnie dni nie należały do przyjemnych.

     Lubię taki nastrój. Ciemno, klimatycznie, nastrojowo. Spokojnie.

     Mijam jeden przystanek, to znów drugi. Jeszcze mam kilkadziesiąt metrów prostej. Cieszę się, bo lubię chodzić.

     Z daleka widzę, że przy przejściu, które przyjdzie mi za chwilę przekroczyć pali się czerwone światło. Zwalniam zatem jeszcze bardziej. Nawet wydaje mi się, że ludzie wokół mnie pędzą z prędkością światła.

     Nagle zatrzymuje mnie jakiś Pan.


P.- Pan
J.- Ja


P.-"Hej słonko! Przepraszam. Nie będę ściemniał, brakuje mi 80 gr do browara."

     Co za szczery człowiek- pomyślałam.

     Co w takim momencie robi statystyczny Polak? Udaje, że nie słyszy i gna do przodu, albo zaczyna ściemniać. Jako, iż pójście sobie do przodu wyglądałoby jak ucieczka, wybrałam nieświadomie opcję drugą.

J.- "Niestety nie mogę Panu pomóc. Sama idę właśnie na autobus i mam wyliczone  na bilet. Poza tym jestem chora (tu akurat powiedziałam prawdę, ledwo mówiłam) i mam na co wydać posiadane pieniądze."

     Wtedy ku mojemu zdziwieniu mężczyzna powiedział:

P.-" Rozumiem. Życzę Pani wszystkiego dobrego. I dużo zdrowia! Do widzenia!


     Odwzajemniłam miłe i mam nadzieję szczere słowo, po czym z opadniętą szczęką obrałam pierwotny kierunek.










     O napotkanym Panu myślałam jeszcze przez kilka dobrych dni. Nie wyglądał na alkoholika. Nie było czuć od niego procentowymi trunkami ani innymi przykrymi zapachami. Miał kulę, ale radził sobie z chodzeniem. Był schludnie ubrany, na głowie miał czapkę z daszkiem. Jedynie siwa broda dała znać o jego doświadczeniu. Naprawdę dziwne...





     Kilka tygodni później idąc tym samym tempem, tą samą drogą, w podobnym nastroju, mijając te same przystanki dostrzegam na ławeczce jednego z nich właśnie tego Pana. Zdradziła Go kula i czapka. Choć było ciemno, widziałam bardzo dokładnie. Zrobiło mi się smutno. Spał na siedząco pochylając głowę w stronę "ściany" przystanku. Miałam wyrzuty sumienia, że tamtego dnia nie podarowałam mu tej "złotówki". Może On jest bezdomny i niekoniecznie chciał wtedy na alkohol? Może chciał coś zjeść? ...










Mimo smutku jaki mi wtedy towarzyszył, po dziś dzień mijając miejsce naszego pierwszego spotkania mówię sobie:  "Hej słonko". To takie miłe.












Anita.


Cieszę się ich szczęściem.

     Sobotnie popołudnie. Zabijając wolny czas powstały wskutek oczekiwania na brata pobierającego akuratnie korepetycje z matematyki, siedzę w czarnej strzale zaparkowanej w centrum pewnego miasta.

     Będąc przyzwyczajoną do prowadzenia tego jakże koczowniczego trybu życia, zawsze mam przy sobie materiały, którymi mogę uraczyć swoją mózgownicę. Tym razem był to zeszyt do gramatyki ze świeżymi notatkami, które wypadałoby przyswoić na pierwszy dzień nowego tygodnia.
   
     Chcąc mieć wolny wieczór postanowiłam, że wezmę się za to natychmiast, by nie zmarnować żadnej minuty siedząc w samochodzie.
   
     Słońce prażyło konkretnie z każdej strony, okna były maksymalnie uchylone, a czarne pokrowce na siedzeniach bardzo mocno nagrzane. Jak przystało na mnie, zaczęłam w duchu marudzić, że za gorąco, ale po chwili wysoka temperatura nie była już żadnym problemem.

     -A, Ał, B, Bi, C, Ć, Ći, - raz po raz powtarzam alfabet, który postawiłam pierwszy na tapetę.
Nieee, spokojnie! Alfabet znam, tu chodzi o alfabet fonetyczny, który musiałam się "naumieć", by reszta gramatycznej wiedzy wchodziła pod skórę mej głowy jak z płatka.

     Powtarzając na głos kolejne litery alfabetu rozglądam się w koło w poszukiwaniu ciekawych zjawisk. Oooo! Jakiś pan siedząc na balkonie spala papierosa i bacznie mi się przygląda. Czyżby było mnie słychać te dziesięć metrów dalej? No trudno, najwyżej pouczy się pan alfabetu razem ze mną.
   
     Po raz tysięczny wypowiadam na głos pierwszą część alfabetu zapisaną na jednej ze stron zeszytu i zerkam sobie w lusterka. Raz w prawe, raz w lewe, raz we wsteczne. Tak, tam też czasem zerkam, nawet na postoju i wcale nie po to, żeby nałożyć równomiernie szminkę na usta.

     Zauważam po chwili mężczyznę w białej koszulce typu t-shirt, który krąży od chodnika do chodnika, rozglądając się dookoła. Na początku myślałam, że to mieszkaniec tego miasta spaceruje w tak piękną pogodę i podziwia uroki zabytkowych budynków zlokalizowanych w centrum.

      Po chwili jednak dało się we znaki, że owy mężczyzna czegoś/ kogoś szuka. Gdybym chociaż wiedziała kogo/ czego to mogłabym mu pomóc. Szczególnie, że siedziałam w samochodzie już prawie od godziny i sama zdążyłam prześwietlić wzrokiem okolicę.

     Nie chcąc się narzucać skupiłam się na notatkach, póki mojej uwagi nie oderwał samochód parkujący na przeciwko. Za kierownicą siedziała kobieta, która szybko opuściła pojazd i pognała w stronę mojej lewej. Wtedy też facet błądzący od jakiegoś czasu po rynku zaczął kroczyć w jej stronę wykrzykując: "Kaśkaa!"

     Patrzę na niego, patrzę na nią. On przyspiesza, ona jeszcze bardziej w ogóle nie reagując na wykrzyczane przez mężczyznę imię. Myślę sobie, kolo faktycznie musiał ją z kimś pomylić. Zanurzam więc głowę w gramatyce.

     - A, Ał, B, Bi, C, Ć, Ći... - znów powtarzam to samo.
Gdy podnoszę głowę, mym oczom ukazuje się "para" wyraźnie kłócąca się przed samochodem, zaparkowanym na przeciwko. Jako, iż dzieliły nas niecałe 3 metry, ich wrzaski były dostatecznie dobrze słyszane.

      Po pierwszych słowach, które młodzi wymienili między sobą, stwierdziłam, że byłby z tego dobry scenariusz do filmu, ale post na bloga też można by napisać. I tak oto odłożyłam gramatykę w ciemny kąt, a do ręki wzięłam notes i długopis. W miarę możliwości notowałam to, co usłyszałam.

K.- kobieta
M.- mężczyzna


K.- Nieee! Ja jada do domu!
M.- Aniołku, proszę! Wcale Cię nie zdradziłem!
K.- ...
M.- Urwa mać! Kaśka!


     Robi się coraz ciekawiej. Nasłuchuję więc dalej.


M.- Nie masz prawa mnie tak osądzać!
K.- Nigdzie nie jada! Chcesz jedz som!



      Ruch na rynku coraz większy, przez co niektóre fragmenty rozmów nie były przeze mnie słyszane. Mimo to notowałam co się dało.


K.- Nie, powiedziałam nie! Co Ty myślisz, że jak zrobisz maślane oczy, to to na mnie działa?!
M.- Kotek, proszę...
K.- Proszę bardzo! Pojadę z Wami na mecz i Twoi koledzy znów będą się śmiali?
M.- Nie, nie pojedziemy na mecz. Proszę, chodź do domu!
K.- Znowu mi powiedzą, że ćpałeś...


     Kobieta wyraźnie przechodzi ze stanu wściekłości w głęboki smutek. Siada za kierownicę, lecz mężczyzna zabiera jej kluczyki. Rozmowa wciąż się toczy:


M.- Żebym był głupi czy coś, ale nie rób ze mnie debila. Żebym poszedł na kure*stwo czy coś, ale nic nie zrobiłem! Kaśka, no chodź do domu!
K.- Nigdzie nie idę!

   
     I tak para raz rzuca w siebie obelgami, raz w ciszy zamienia się miejscami i udaje zamyślonych. Nagle nadchodzą posiłki.

      Tuż obok Nivy niepozornie parkują samochód dwaj młodzi mężczyźni. Po tym, iż od razu zaczęli dorzucać swoje pięć groszy do rozmowy między parą, można wnioskować, iż to Ci mężczyźni, o których pretensje miała niejaka Katarzyna we wcześniejszej części kłótni.

      Sytuacja wygląda dość śmiesznie, choć sama sprawa jest poważna. W końcu chodzi tu o związek.

      Z czasem zrobiło mi się głupio. No i przede wszystkim gorąco. Chciałam uchylić drzwi, ale cała akcja toczyła się tuż przed maską mojego samochodu. Stwierdziłam: "Wytrzymam!".

      Dusząc się w jakże wiosennej aurze tej jesieni, powracam do gramatyki. I tak oto w końcu po upływie kilkudziesięciu minut akcja dobiega końca. W pierwszej kolejności odjeżdża kobieta, następnie jej facet wraz z kolegami.

      Na rynku robi się cicho, spokojnie. Słońce szykuje się do zajścia, a ja do odjazdu.

      Wciąż mnie zastanawia, czy sprawa tej pary się wyjaśniła... W pewnym sensie czuję się z nimi powiązana. I wcale nie chodzi o to, iż kobieta przyjechała Volkswagenem Polo, a akurat do tej marki mam specjalne podejście. Chodzi głównie o to, że byłam świadkiem kłótni i w czasie tej godziny poznałam połowę ich życia.











     EDIT.:
     Para wygląda na szczęśliwą. Tydzień później w tym samym miejscu, o tej samej godzinie młodzi gruchali sobie w najlepsze. Cieszę się ich szczęściem.




















Anita.