sobota, 15 listopada 2014

Cieszę się ich szczęściem.

     Sobotnie popołudnie. Zabijając wolny czas powstały wskutek oczekiwania na brata pobierającego akuratnie korepetycje z matematyki, siedzę w czarnej strzale zaparkowanej w centrum pewnego miasta.

     Będąc przyzwyczajoną do prowadzenia tego jakże koczowniczego trybu życia, zawsze mam przy sobie materiały, którymi mogę uraczyć swoją mózgownicę. Tym razem był to zeszyt do gramatyki ze świeżymi notatkami, które wypadałoby przyswoić na pierwszy dzień nowego tygodnia.
   
     Chcąc mieć wolny wieczór postanowiłam, że wezmę się za to natychmiast, by nie zmarnować żadnej minuty siedząc w samochodzie.
   
     Słońce prażyło konkretnie z każdej strony, okna były maksymalnie uchylone, a czarne pokrowce na siedzeniach bardzo mocno nagrzane. Jak przystało na mnie, zaczęłam w duchu marudzić, że za gorąco, ale po chwili wysoka temperatura nie była już żadnym problemem.

     -A, Ał, B, Bi, C, Ć, Ći, - raz po raz powtarzam alfabet, który postawiłam pierwszy na tapetę.
Nieee, spokojnie! Alfabet znam, tu chodzi o alfabet fonetyczny, który musiałam się "naumieć", by reszta gramatycznej wiedzy wchodziła pod skórę mej głowy jak z płatka.

     Powtarzając na głos kolejne litery alfabetu rozglądam się w koło w poszukiwaniu ciekawych zjawisk. Oooo! Jakiś pan siedząc na balkonie spala papierosa i bacznie mi się przygląda. Czyżby było mnie słychać te dziesięć metrów dalej? No trudno, najwyżej pouczy się pan alfabetu razem ze mną.
   
     Po raz tysięczny wypowiadam na głos pierwszą część alfabetu zapisaną na jednej ze stron zeszytu i zerkam sobie w lusterka. Raz w prawe, raz w lewe, raz we wsteczne. Tak, tam też czasem zerkam, nawet na postoju i wcale nie po to, żeby nałożyć równomiernie szminkę na usta.

     Zauważam po chwili mężczyznę w białej koszulce typu t-shirt, który krąży od chodnika do chodnika, rozglądając się dookoła. Na początku myślałam, że to mieszkaniec tego miasta spaceruje w tak piękną pogodę i podziwia uroki zabytkowych budynków zlokalizowanych w centrum.

      Po chwili jednak dało się we znaki, że owy mężczyzna czegoś/ kogoś szuka. Gdybym chociaż wiedziała kogo/ czego to mogłabym mu pomóc. Szczególnie, że siedziałam w samochodzie już prawie od godziny i sama zdążyłam prześwietlić wzrokiem okolicę.

     Nie chcąc się narzucać skupiłam się na notatkach, póki mojej uwagi nie oderwał samochód parkujący na przeciwko. Za kierownicą siedziała kobieta, która szybko opuściła pojazd i pognała w stronę mojej lewej. Wtedy też facet błądzący od jakiegoś czasu po rynku zaczął kroczyć w jej stronę wykrzykując: "Kaśkaa!"

     Patrzę na niego, patrzę na nią. On przyspiesza, ona jeszcze bardziej w ogóle nie reagując na wykrzyczane przez mężczyznę imię. Myślę sobie, kolo faktycznie musiał ją z kimś pomylić. Zanurzam więc głowę w gramatyce.

     - A, Ał, B, Bi, C, Ć, Ći... - znów powtarzam to samo.
Gdy podnoszę głowę, mym oczom ukazuje się "para" wyraźnie kłócąca się przed samochodem, zaparkowanym na przeciwko. Jako, iż dzieliły nas niecałe 3 metry, ich wrzaski były dostatecznie dobrze słyszane.

      Po pierwszych słowach, które młodzi wymienili między sobą, stwierdziłam, że byłby z tego dobry scenariusz do filmu, ale post na bloga też można by napisać. I tak oto odłożyłam gramatykę w ciemny kąt, a do ręki wzięłam notes i długopis. W miarę możliwości notowałam to, co usłyszałam.

K.- kobieta
M.- mężczyzna


K.- Nieee! Ja jada do domu!
M.- Aniołku, proszę! Wcale Cię nie zdradziłem!
K.- ...
M.- Urwa mać! Kaśka!


     Robi się coraz ciekawiej. Nasłuchuję więc dalej.


M.- Nie masz prawa mnie tak osądzać!
K.- Nigdzie nie jada! Chcesz jedz som!



      Ruch na rynku coraz większy, przez co niektóre fragmenty rozmów nie były przeze mnie słyszane. Mimo to notowałam co się dało.


K.- Nie, powiedziałam nie! Co Ty myślisz, że jak zrobisz maślane oczy, to to na mnie działa?!
M.- Kotek, proszę...
K.- Proszę bardzo! Pojadę z Wami na mecz i Twoi koledzy znów będą się śmiali?
M.- Nie, nie pojedziemy na mecz. Proszę, chodź do domu!
K.- Znowu mi powiedzą, że ćpałeś...


     Kobieta wyraźnie przechodzi ze stanu wściekłości w głęboki smutek. Siada za kierownicę, lecz mężczyzna zabiera jej kluczyki. Rozmowa wciąż się toczy:


M.- Żebym był głupi czy coś, ale nie rób ze mnie debila. Żebym poszedł na kure*stwo czy coś, ale nic nie zrobiłem! Kaśka, no chodź do domu!
K.- Nigdzie nie idę!

   
     I tak para raz rzuca w siebie obelgami, raz w ciszy zamienia się miejscami i udaje zamyślonych. Nagle nadchodzą posiłki.

      Tuż obok Nivy niepozornie parkują samochód dwaj młodzi mężczyźni. Po tym, iż od razu zaczęli dorzucać swoje pięć groszy do rozmowy między parą, można wnioskować, iż to Ci mężczyźni, o których pretensje miała niejaka Katarzyna we wcześniejszej części kłótni.

      Sytuacja wygląda dość śmiesznie, choć sama sprawa jest poważna. W końcu chodzi tu o związek.

      Z czasem zrobiło mi się głupio. No i przede wszystkim gorąco. Chciałam uchylić drzwi, ale cała akcja toczyła się tuż przed maską mojego samochodu. Stwierdziłam: "Wytrzymam!".

      Dusząc się w jakże wiosennej aurze tej jesieni, powracam do gramatyki. I tak oto w końcu po upływie kilkudziesięciu minut akcja dobiega końca. W pierwszej kolejności odjeżdża kobieta, następnie jej facet wraz z kolegami.

      Na rynku robi się cicho, spokojnie. Słońce szykuje się do zajścia, a ja do odjazdu.

      Wciąż mnie zastanawia, czy sprawa tej pary się wyjaśniła... W pewnym sensie czuję się z nimi powiązana. I wcale nie chodzi o to, iż kobieta przyjechała Volkswagenem Polo, a akurat do tej marki mam specjalne podejście. Chodzi głównie o to, że byłam świadkiem kłótni i w czasie tej godziny poznałam połowę ich życia.











     EDIT.:
     Para wygląda na szczęśliwą. Tydzień później w tym samym miejscu, o tej samej godzinie młodzi gruchali sobie w najlepsze. Cieszę się ich szczęściem.




















Anita.
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz