niedziela, 21 grudnia 2014

Deyacoda, czyli ciut mocniej niż lubię.

      Dwa dni temu stałam się posiadaczką EPki Deyacody. Szczerze pisząc, była mi to kapela nieznana. Ale to nie znaczy, że miałam odłożyć płytę na półkę i od czasu do czasu ścierać z niej kurz.

     Odpaliłam płytę i przesłuchałam ją kilka razy. Na początku, jak to bywa z dobrymi produkcjami, muzyka nie przypadła mi do gustu. Na szczęście z każdym kolejnym odpaleniem płyty, słuchało mi się jej coraz lepiej.

     Zapoznałam się także z historią oraz składem zespołu. Nie ukrywam, iż Deyacodę tworzą bardzo przystojni mężczyźni. Choć grają od 2006 roku, jestem pewna, iż rzeszę fanek zdobyli w pięć minut.

     Deyacoda EP liczy cztery kawałki o mocnym brzmieniu. Ciut za mocnym jak na moje ucho, ale dźwięki całkiem gładko trafiały tam gdzie trzeba. Najbardziej spodobał mi się kawałek "Falling Down".













     Jeśli chodzi o oprawę płyty, jest taka jaką lubię. Zachęca prostotą, a nie świecidełkami i innymi pierdołami. Jest też nieco mroczna, co bardzo dobrze komponuje się z muzyką, jaką wykonuje przytoczony w tym poście zespół. Metal i hard rock w klasycznym wydaniu.


     Nie ma w tej płycie nic, coby mnie szczególnie urzekło, niemniej jednak uważam, iż warto taką płytę posiadać w swoim zbiorze, szczególnie, gdy jest się fanem zespołu, wybijającego się z tłumu kapel o mocnym brzmieniu.





















Anita.







   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz