poniedziałek, 30 stycznia 2017

SORRY BOYS + SWIERNALIS

Jak to możliwe, że Opole zamieniło się w Rzym? Wystarczyło otworzyć się na muzyczne doznania zespołu Sorry Boys i dać się ponieść emocjom przy okazji koncertu Swiernalisa. 28 wieczór nowego roku spędziłam w Narodowym Centrum Polskiej Piosenki!



Swiernalisowa “Sierść” zawładnęła mym sercem już dawno. Radość, która pojawiła się w czerwonym narządzie, gdy ten kawałek otworzył wieczór, była przeogromna. Przeogromna była też wiara w to, że ten wieczór będzie niezapomniany. Swiernalis to postać ewidentnie nie z tego świata. Paweł nie jest naznaczony muzyką popularną, nie zagarnęła go do morza także fala typowo elektronicznych dźwięków, która przechodzi w ostatnim czasie przez Polskę. Oryginalność tego wokalisty wypływa z poezji i dekadenckiego podejścia do życia, od którego w dzisiejszych czasach się stroni. Ja kupiłam ten smutek i melancholię, bo czasem nie warto udawać, że świat jest kolorowy. Swiernalis to emocje pisane życiem, które wypływają z każdego z nas. Teksty wokalisty są równie oryginalne co jego ubiór. Zero podążania za schematami, zero kopiowania tego, co jest już na rynku. Długo zastanawiałam się, czy istnieje coś, do czego choć w minimalnym stopniu można przyrównać twórczość Pawła Świernalisa. Jedni widzą w nim Fisza, drudzy odbicie kapeli Happysad. Ja widzę indywidualność, która będzie znakomitą inspiracją dla kolejnych pokoleń. Poza singlem promującym “Draumę”, w Opolu usłyszałam m.in. “Wstyd”“Dzikie palmy”, “Kolekcję piękności” czy “Ewolucję skrzydeł”.

Swiernalis to osoba bardzo muzykalna. Samodzielność muzyczna przyciąga nowych słuchaczy, a mam wrażenie, że takich projekt pozyskał w NCPP całkiem sporo. Na dobre słowo zasługuje także kontakt, jaki mężczyźni (wokaliście towarzyszyli: perkusista – Jacek Wieczorkowski oraz klawiszowiec – Szymon Siwierski) przez cały koncert i nawet po nim, mieli z publicznością. Swobodnie wypływające z ust Swiernalisa komentarze nadawały koncertowi charakteru i łamały barierę, która fizycznie dzieliła nas od muzyków. Nawet jeśli materiał miałby być zapętlany, talent pochodzący z Suwałk zasługuje na to, by występować w roli głównej gwiazdy. Czegoś tak dobrego można słuchać pełnymi dobami. Delikatność z jaką wyśpiewany zostaje ból, warta jest każdego mikrofonu. Zetknięcie się z prawdą o świecie i doświadczeniami, w których możemy odnaleźć siebie przyprawia o ból, ale jest konieczne do zrozumienia życia. I choć fragment “Dzikich palm” zachęca do pójścia tam, gdzie łatwiej żyć, lepiej zostać ze Swiernalisem i oddać się pesymistycznemu nastrojowi. Można w nim odnaleźć dużo koloru!


Choć muzyce grupy Sorry Boys daleko do nastroju dekadenckiego, wkrada się w nią pewna melancholia. Koncert pięciorga wspaniałych osób wprowadził mnie w trans nietuzinkowości. Było to moje pierwsze zetknięcie się z tak dużą ilością muzyki tego zespołu. Wybrzmiało siedemnaście prawdziwie pięknych piosenek, które pochodziły zarówno z niedawno narodzonego dziecka – albumu “Roma”, jak i wcześniejszych, pożądanych przez tłum produkcji. Spektakl w wykonaniu Beli Komoszyńskiej otworzyła “Supernowa”. Dlaczego spektakl? Koncert był przedstawieniem, muzyczną opowieścią wartą każdej nieprzespanej nocy. Początkowo zastanawiałam się po co została utworzona wolna przestrzeń zajmująca prawie połowę sceny. Czas pokazał, że wokalistka emocje wyraża również ruchami, które były energiczne, ale przy tym bardzo subtelne i kobiecie. Mimo, iż suknia Beli bogato zakrywała jej ciało, w powietrzu unosił się seksapil, a razem z nim –  swobodnie fruwające kosmyki włosów. Delikatny makijaż dopieścił wizualną stronę spotkania.

“Roma” jest genialną płytą i nic nie jest w stanie przyćmić tej produkcji, jednak dla urozmaicenia i zadowolenia wieloletnich słuchaczy, wybrzmiało też sporo numerów z poprzednich albumów: “Vulcano”“Leaving Warsaw”“The Sun”“Evolution”“This New World” i “Dagny”. Rzym to przede wszystkim mitologia, stąd też na koncercie pojawił się “Phoenix”. Tematycznie do pary potrzebny był mu tylko “Apollo”, którego przy okazji “Roma Tour” nie mogło zabraknąć. Wytworzył się iście książkowy klimat. Z “Romy” pojawił się “Lord”“Water” i “Miasto Chopina”. Sorry Boys częstując bogactwem muzycznych światów i kontekstów “Ukołysał” wypełniających salę miłośników muzyki. Podobało mi się sprawne przechodzenie do kolejnych wykonań oraz dzielenie się z publicznością inspiracjami z różnych epok i szerokości geograficznych, które pomogły stworzyć trzeci album bandu. Singiel “Wracam”, który chwyta za serce, pisany był pod wpływem pieśni kurpiowskich, a do skomponowania piosenki “Alleluia” posłużyła książka zatytułowana “Czarna Góra”. Inspiracją stał się też Chopin czy muzyka Gospel.

Tytułowa “Roma” automatycznie przeniosła mnie w letni klimat. I choć scena nie stała na piasku, nad głową był dach, a nie promieniste słońce, czułam z naprzeciwka przypływ ciepła. Zamknięcie oczu ułatwiło wyobrażenie sobie zabytkowych budynków owianych tajemnicą. To właśnie ona tkwi w Sorry Boys. Próbuję rozgryźć odbiegający od rzeczywistości styl tworzenia i scenicznego bycia zespołu. W Sorry Boys wiele rzeczy intryguje i podnieca. Strach myśleć o ich klasyfikowaniu. To szaleńcy, którzy przelewają swoją chorobę na każde odwiedzone miasto. Jestem zła, że dopiero miniony rok nakreślił mi sylwetkę warszawskiego zespołu. Dostałam dzięki niemu duży zastrzyk energii i swobody, który pragnę wykorzystać. 
Z technicznych rzeczy, które mnie denerwowały, jest niebieskie oświetlenie. Uniemożliwiało dobre uchwycenie w obiektywie wokalistów, ale szanuję pracę oświetleniowców i przymykam oko. Muzyka Swiernalisa i Sorry Boys wynagrodziła mi wszystkie mniej udane koncerty życia. Spotkanie tak twórczo odważnych postaci zostawiło w mej głowie myśl, że w polskiej muzyce działo się wiele, ale jeszcze wiele zadziać się może dzięki ludziom, którzy korzystają z własnej instrukcji obsługi muzyki. 

Bela Komoszyńska zapowiadając “Zwykłe cuda” życzyła, aby małe cuda zdarzały się codziennie. Sobota w NCPP była wielkim cudem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz