niedziela, 5 lutego 2017

COMA, NCPP OPOLE, 04.02.2017r.

Wielką wadą, ale jednocześnie czymś naturalnym, jest patrzenie na teraźniejszość przez pryzmat minionych czasów. Gdy takie zestawienie ma miejsce w muzyce, często wychodzi tzw. kwas. Wyszedł on w październiku przy okazji premiery krążka 2005 YU55. Dlaczego? Bo człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego, a dobro to pojęcie względne.



Coma to zespół rockowy. Można rzec, zespół z tradycją. Jego wizytówką jest (nie wiadomo jak długo jeszcze) ostre brzmienie, wypełnione po brzegi sale i długie bisy - jedyny ratunek na zbuntowaną i wymagającą publiczność. W życie zespołu wkradła się nuta komercji, a może też realizacji ukrytych na dnie szuflady marzeń? Zeszłoroczna płyta zespołu, równie kosmiczna co sam jej tytuł oznaczający nazwę planetoidy, jest bardzo poetycka. Taki trend w muzyce pojawił się na równi z faszerowaniem twórczości elektroniką. Obecne czasy dla muzyki są trudne, więc szanuję każdą zmianę.

2005 YU55 przypomina zarówno muzycznie, jak i wizualnie solowy projekt Piotra Roguckiego - "J.P. Śliwa". Płyta jest delikatna, bardzo poetycka i zbyt spokojna jak na twór zespołu, który dawniej miażdżył i był życiowym mentorem. Może Coma ustawiła się w kolejce po Nobla?

Po tym, jak Comy w Comie zostało niewiele, czułam niesmak co do nadchodzącego koncertu. Skoro już się na nim znalazłam, postanowiłam wycisnąć z niego maksimum. I tak z radością przyjmowałam na siebie kolejne dźwięki utworów z nowej płyty, które były przeplatane klasykami z czterech wcześniejszych produkcji. Ucho me z ogromnej palety barw wyłapało m.in.: "System", "W cwał", "Pierwsze wyjście z mroku", ulubieńca - "Los, cebulę i krokodyle łzy". Pojawił się też "Lipiec", który na tle reszty nowości wypada całkiem nieźle. Piosenka "F.T.M.O." przyczyniła się do pojawienia na mej twarzy dużego uśmiechu. 

Łódzki band ma w sobie urok. Od zawsze budził we mnie wyjątkowe emocje i tak było tym razem, tyle że emocje były nieco inne. Pryzmat, przez który spoglądam teraz na Comę, to kilka lat słuchania dobrej, rockowej muzyki. Staram się odnaleźć w nowej perspektywie, analizuję więc każdy aspekt, w tym wizualną stronę. Podobał mi się wygląd wokalisty. Czarny t-shirt, szare spodnie i białe, sportowe buty wyglądają zdecydowanie lepiej, niż biała koszula, różowe crocsy i pomalowane pod kolor obuwia policzki. Spektakl odbyć się musi, ale na scenie teatralnej, nie klubowej.

Niby nie wszystko stracone, bo opolski koncert, który zaprezentował słaby, poetycki album w rockowej aranżacji, mocno podreperował moją opinię o 2005 YU55, ale skoro "poeci umierają w grobach strof", może pora, by muzycy przejęli rolę bardów?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz