niedziela, 9 kwietnia 2017

Dżem, DK Walce, 08.04.2017r.

Emocje zawsze są w cenie, a że towarzyszą one głownie pięknym i ulotnym chwilom, postanowiłam ich zaczerpnąć na koncercie zespołu Dżem. Nie pierwszym i zdecydowanie nie ostatnim.




Walce przywitały mnie radośnie. W koło mnóstwo obcych twarzy, a jednak poczucie bliskości z nimi ciągle mi towarzyszyło. Pierwsze wymiany zdań z współtowarzyszami pozwoliły poczuć się jak w domu. Domowy był też klimat. Domy kultury mają to do siebie, że gromadzą najczęściej miejscowych, przez co wszyscy się znają i nie dochodzi do kłótni związanej z wymianą poglądów.

Co jest magicznego w tak małych miejscowościach? Przez to, że nie często odbywają się w nich koncerty, oczekiwanie na nie uśmierza wszelkie bóle, a troski i zmartwienia zostają zatracone. Dzień wydarzenia jest dniem świętym, a chwila, kiedy w końcu można stanąć pod sceną i zobaczyć długo oczekiwaną "gwiazdę", jest nie do odtworzenia. Ci ludzie, do których sama należę, z łezką w oku korzystają z każdego momentu, który jest im dany. Z różnych powodów nie mają możliwości udania się na koncerty w Warszawie, Krakowie, Poznaniu czy Gdyni, przez co moment pojawienia się kogoś pożądanego w rodzinnej wsi jest nieziemsko doceniony. Dziękują Bogu, dziękują muzykom, dziękują sobie nawzajem. Po prostu doceniają bardziej.

Zespół Dżem to klasyk. Absolutny "must see/listen". Nie znam osoby, która nie zna Dżemu. Mam nadzieję, że nigdy takiej nie spotkam, bo musiałabym się bardzo za tę osobę wstydzić. Choć wstyd jest naturalny, wolę się zachwycać pięknem dobrej muzyki i dzielić wrażeniami.

Koncertowi towarzyszył dobry nastrój i swoboda. Pląsy nie były niczym dziwnym, a przedział wiekowy słuchaczy po raz kolejny udowodnił, że muzyka Dżemu jest ponadczasowa. Maciej Balcar zapewnił nam rozrywkę, a wiwat na cześć poszczególnych członków zespołu pokazał, że kapela w całości doceniania jest równie mocno, co jej poszczególne cząstki. 

Solowa działalność Balcara mnie nie porywa, ale jego głos zestawiony z dźwiękami tworzonymi przez profesjonalistów i wieloletnich muzyków grupy działa na każdą część mojego ciała. W Walcach nie zabrakło Partyzanta, przy którym rozpoczęło się zdzieranie gardła oraz jednego z alkoholowych trunków - Whisky. Wehikułem czasu przenieśliśmy się do beztroskich, docenionych czasów, gdzie zmartwienia nie mają wstępu, a każda cenna minuta trwa wieczność. Na pytania kierowane do Boga przyszedł czas przy kawałku Jak Malowany Ptak

Nie wyobrażam sobie koncertu najlepszej muzycznej konfitury bez Snu o Victorii. Zaszklone oczy przy tym kawałku nie są powodem do wstydu, a raczej radości związanej z naszą wolnością i w miarę spokojnym życiem. To jeden z trzech utworów, który śmiało nadałby się na hymn. Jest poważny, porusza najbardziej zatwardziałe serca i zna go wielu ludzi. Choć jestem bardziej typem Autsajdera, szanuję każdą chwilę, w której czuję, że zjednoczyłam się z drugim człowiekiem. 

Nie był to pierwszy koncert, kiedy tuż po nim do słuchaczy wyszedł tylko jeden z muzyków. Tym razem był to Jurek Styczyński, który z największą dbałością obdarzył swoich fanów uśmiechem i dobrym słowem. Nie spotkałam jeszcze sytuacji, kiedy do publiczności wyszedłby cały zespół, ale szanuję pracę sceniczną grupy i niczego więcej od niej nie wymagam. Sytuacja, która tworzy się w po "odpaleniu" instrumentów skłania do wykrzyczenia jednej maksymy:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz