wtorek, 18 lipca 2023

PINK, PGE NARODOWY, WARSZAWA, 16.07.2023

Gdy jako dziecko wyklejałam ściany plakatami z Bravo czy Popcornu, jeszcze nie wiedziałam, że kiedyś będzie mi dane zobaczyć te "magiczne" postaci na żywo. Gdy dorosłam i dostałam od życia szansę, aby poznać, słuchać, dotykać, doświadczać, staram się z niej należycie korzystać. Pomaga mi w tym zajawka do muzyki na żywo, którą pielęgnuję. W tym roku postanowiłam robić to w taki sposób, aby obudzić w sobie dziecięcą beztroskę i wolność. Pierwszą tegoroczną i ważną dla mnie osobowością plakatową jest Avril. Miałam okazję posłuchać jej występu w Łodzi. Drugą, równie ważną w moim życiu buntowniczką jest Pink. Kolorowy ptak idący pod prąd. Jak wybrzmiała w PGE Narodowym?


Rewelacyjnie! To słowo ciśnie mi się na usta, gdy myślę o niedzielnym wydarzeniu. Było ono znakomite od pierwszej do ostatniej minuty. Dwie godziny soczystego show, to coś, czego potrzebowałam. Domyślając się, że będzie "albo grubo, albo wcale", pominęłam tego wieczoru supporty. Byłam od rana tak bardzo rozgrzana, że nie trzeba było mi więcej. Letnia aura zrobiła też swoje. Gdy zajęłam ulubione miejsce w narodowym akwarium, na scenie pojawiła się ona. Królowa muzyki pop-rock. Energia, wulkan, dżaga, której seksapil wylewał się uszami. 

Tak jak nie znoszę wszelkich dodatków do gry czy śpiewu, tak tutaj cała otoczka zrobiła robotę ze smakiem. Nie było ani za dużo, ani za mało. Spodziewałam się latającego konfetti, spadających gwiazd, tancerzy i wielu przebiórek podczas jednego występu, ale i tak byłam zaskoczona. Pink pozamiatała lepiej niż Dawid Podsiadło podczas roastu Kuby Wojewódzkiego. Oczywiście wszędzie było różowo. Od sceny po publikę. Sama tego wieczoru przywdziałam fuksjową sukienkę i pomalowałam tym samym kolorem usta. Wszystko po to, aby jeszcze bardziej wczuć się w klimat i dobrze się bawić. 

A było przy czym! Wokalistka zagrała wszystkie najlepsze kawałki. Nie było utworu, którego bym nie kojarzyła. Nogi, głowa, ręce — wszystko latało i chciało odlecieć jeszcze wyżej, ale przeszkadzał w tym zamknięty dach (i trochę duchota). Pozwolił on jednak polatać naszej gwieździe. Podczas ostatniej piosenki, którą było "So what", Pink fruwała w powietrzu na linach. Od prawej do lewej strony stadiony, wzdłuż, wszerz, góra, dół. Wszędzie było jej pełno. To, co zasługuje na szczególne uznanie to fakt, że potrafi ona perfekcyjnie śpiewać, wisząc do góry nogami. PETARDA. Niektórzy wokaliści nie potrafią tego robić na stojąco i w bezruchu. 

Był ogień, trzy tony konfetti, liczne podesty z każdej możliwej strony, wybieg, trampoliny, tancerze, wizualizacje, wideo uzupełniające w tle występ, ogromne dyskotekowe kule, błyszczące z kilimetra, palmy, a także słodkie różowe, neonowe flamingi. Prawdziwa rockstar, która kocha swoją pracę. To widać. Ktoś, kto nie lubi tego, co robi, nie daje z siebie nawet 50 %. Pink dała 150 %. Widać setki godzin prób, pracę wielu osób i grube pieniądze. Wszystko było idealnie zsynchronizowane. Nawet uszy tancerzon trzęsły się w tę samą stronę. 

Stroje Pink powalały, a w koncercie nie przeszkodził jej nawet złamany w bucie obcas, ponieważ błyskawicznie zamieniła obuwie na identycznie, już kompletne, chowając się jedynie na 5 sekund za błyszczącą kulę, która momentami robiła za jej garderobę. 

Klasa, klasa, klasa. Bardzo podoba mi się również fakt, że wokalistka podróżuje w swojej trasie z mężem i dziećmi. Śledzę jej występy w innych krajach i zdjęcia z roboty przeplatają się z tymi sielankowimi chwilami spędzonymi z bliskimi. To miły widok. 

Koncert w PGE Narodowym to zwykle porażka. Tutaj wszystko brzamiło jak trzeba. Jestem pod wrażeniem, że można uzyskać naprawdę dobrą akustykę w miejscu, które przez jej brak zwykle skreślane jest przez większość muzycznych odbiorców, jako miejsce docelowe koncertu. Sama byłam nim zażenowana, gdy pojawiłam się w murach stadionu na koncercie Guns N’ Roses. Kolejne koncerty jednak odczarowały złe fatum. Występ Pink kompletnością porównałabym do Coldplaya, który na zawsze zostanie na szczycie mojego życiowego rankingu koncertów. 

Nie widać po Pink, że jest po czterdziestce. Świetnie wygląda, rusza się jak kocica, ma charyzmę, klasę, kulturę. Nawet potrafiła podziękować w języku polskim, co totalnie chwyciło mnie za serce. Bo to niby niewielka sprawa, a dla Polaków wielki gest. Ukłon ze strony dużej gwiazdy w stronę zwykłego, szarego człowieka.

To prawdziwy Summer Carnival.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz