Na Święta Bożego Narodzenia składają się dla mnie trzy rzeczy: kompot z suszonych owoców, Kevin sam w domu i kolędy. W okolicznych parafiach grają je na jedno kopyto, bez zachowania różnorodności. Od dawna czułam, że potrzebuję w tym temacie doświadczyć jakiejś egzotyki, aby nie zatracić sympatii do kolędowania. Nadarzyła się okazja, aby zaśpiewać pastorałki w towarzystwie górali z Milówki. Zapewnił ją zespół Golec uOrkiestra, który postanowił odwiedzić Opolszczyznę.
To jakże egzotyczne spotkanie rozpoczęło się występem lokalnych muzyków. Pięknie śpiewali i jeszcze piękniej wyglądali. Cekiny błyszczały niczym podczas Sylwestra z Polsatem, jednak nie przyćmiły one świetnych wokali.
Punktualnie o 18:00 na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru, zaczynając od życzeń świąteczno-noworocznych oraz solidnego sypnięcia owsem na pół kościoła. Potem były już tylko liczne kolędy i pastorałki. Te znane, jak i świeżo napisane przez Golec uOrkiestra. Kapela zamieniła kościół w góralską chatę, w której wszyscy stąpali z nóżki na nóżkę, bo nie dało się inaczej. Świątynia była wypełniona po brzegi zarówno miłośnikami kolęd, fanami zespołu, jak i okolicznymi gapiami, którzy przyszli zobaczyć, co też takiego ważnego dzieje się w środku tygodnia w małej mieścinie. Każdy był mile widziany.
Po jakże energicznym koncercie znów były życzenia, bis, następnie zdjęcia, autografy. Występ trwał ponad 1,5 h i przepełniony był góralskim śpiewem i graniem. Minus? Było zimno. Gdyby spotkanie zajęło więcej czasu, z pewnością bym zamarzła.
Spotkania z góralami zawsze napawają radością i nadzieją. Czuję się nimi przepełniona i gotowa na kolejne tegoroczne koncerty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz