Są tacy artyści, którzy ze względu na swój wiek rzadko występują. Zdecydowanie nie zalicza się do nich Roda Stewarta, który mając 79 lat, regularnie stawia sceniczne kroki. Koncert tego muzyka był dla mnie bardzo ważny i mimo przeciwności losu udało mi się na niego dotrzeć. Co prawda do Pragi, a nie do Łodzi, ale wyszło na plus.
Koncert rozpoczął się punktualnie o 20:00. Słyszałam, że prawdopodobnie tak się wydarzy i bardzo się ucieszyłam, gdy w rzeczywistości tak faktycznie było. Punktualność to oznaka szacunku. I nie ważne, jak wielką się jest gwiazdą, warto mieć szacunek do swoich odbiorców, którzy nierzadko przemierzają kilkaset km, aby usłyszeć swoich idoli na żywo. Całość trwała równe 2h z bisem. Znów bardzo się ucieszyłam, bo to szczegóły, ale takie, które w mojej pedantycznej duszy wzbudzają pozytywne emocje.
Ze sceny wybrzmiały znane i lubiane kawałki, pojawiły się też nowości sprzed kilku lat. Było to prawdziwe show, ale nie tandetne, przepełnione konfetti i kiczem. To był występ, który natychmiast przywołał mi jedno skojarzenie. Amerykańska knajpa i zespół wieczoru przygrywający do wykwintnej kolacji. Takie prawdziwe, zagraniczne szoł, z kulturą i smakiem.
Byłam zachwycona przede wszystkim tym, w jak dobrej kondycji jest Rod Stewart. Tańczył, skakał, przebierał się. Nie wiem, w czym bardziej mi się podobał. W garniturze w panterkę, białej, klasycznej koszuli czy może granatowym garniturze w prążki. Petarda.
Drugą rzeczą, która wzbudziła mój podziw, była multiinstrumentalność ludzi towarzyszących gwieździe wieczoru. Panie grały na skrzypach, wiolonczeli, gitarze elektrycznej, akustycznej, bębnach, skrzypcach. Panowie na perkusji, gitarach, saksofonie, który ma specjalne miejsce w moim serduszku. Byłam w szoku, gdy raz po raz zmieniali oni nie tylko ubrania, ale też instrumenty i grali na nich równie dobrze, co na poprzednich. Panie dodatkowo tańczyły i śpiewały. Wylewał się ze sceny talent, ogromna praca, ale też szacunek do widza, który nie mało zapłacił za to, aby pojawić się w Arenie o2.
Świetne przedstawienie. Wszystko grało tak, jak powinno. I choć początkowo wydawało mi się, że Rod Stewart nie wyciąga wysokich dźwięków, szybko o tym zapomniałam. Wolę słyszeć kogoś na żywo w takiej wersji niż z playbacku. Poza tym i tak należy się Rodowi dozgonny szacunek za to, że nadal chce śpiewać i robi to bardzo dobrze.
Podczas koncertu uroniłam niejedną łezkę. Było pięknie! To z pewnością jeden z tych występów, który na długo pozostanie w mojej pamięci. I choć nie było idealnie, bo nie wszystkie hity gwiazdy zostały odśpiewane, Rod nadrobił śpiewaniem kawałków innych muzyków, np. "It's a heartache" Bonnie Tyler, którą miałam okazję widzieć i słyszeć w tym roku.
Sama Arena o2 była dla mnie nowością. Obawiałam się złej akustyki, ale okazało się, że jest ok. Poza tym widok z każdego miejsca jest super, bo arena, mimo że wydaje się ogromna, jest bardzo kameralna. Właściwe ułożenie miejsc sprawiło, że poczułam się jak w warszawskim Torwarze.
Wejście do środka wyglądało jak odprawa na lotnisko. Trzeba było przejść przez bramki, a torebka musiała jechać na taśmie. Osoby, które "wydały dźwięk" na bramkach, były dodatkowo sprawdzane magicznym urządzeniem, które również wydawało dźwięk, gdy wyczuło przedmiot zakazany. Bardzo podobała mi się taka weryfikacja, ponieważ jest efektywniejsza i sprawniejsza niż ręczne obmacywanie delikwentów i zakaz wnoszenia nawet nerek czy kopertówek, które miało miejsce podczas tegorocznego występu Roda Stewarta w Łodzi.
Na plus w arenie automatyczne schody wiozące na górę, klimatyzacja w hali i sporo miejsca parkingowego wokół. Minus? Łazienki wyglądające jak łaźnie parowe w Starożytnym Rzymie. Kolejek na szczęście nie było.
Koncert był świetny. Na pewno po raz kolejny uświadomił mi, że jestem zajefajna w spełnianiu swoich marzeń i brnięciu do celu. Niekoniecznie po trupach, ale z wysiłkiem.
Dla takich chwil warto żyć, pokonywać setki km i wydawać wszystkie pieniądze tego świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz