sobota, 19 marca 2016

LAO CHE, NYSA

To nałóg. Cholerny nałóg. Kiedyś jeździłam na koncert raz na pół roku i byłam szczęśliwa. Teraz jeżdżę z taką intensywnością, że mylę dni wydarzeń. Prócz radości tworzącej się wokół tego wszystkiego jest też strach. Strach, że to wszystko kiedyś się skończy.




Lao Che. Zespół, o którym po raz pierwszy usłyszałam trzy lata temu. Wtedy obiły mi się o uszy może dwa kawałki grupy. Niespecjalnie potrafiłam zaakceptować kolejną (dobrą) kapelę. Czas przez palce uciekł, a ja zmieniając minimalnie kierunek muzyki uciekłam w nietuzinkowe brzmienia. Uciekłam między innymi w Lao Che- kapelę, której mogłam posłuchać podczas Woodstocku 2014 oraz minionej jesieni.  

Tym razem Lao Che wystąpiło w Nysie, w niedawno otwartym klubie muzycznym, któremu daję dużego plusa. Impreza zamknięta, klimatyczna, wystrój wnętrza w iście rockowym stylu. Choć wśród publiki znaleźli się tacy, którzy stali niczym filar podtrzymujący piętro, udało nam się zainicjować Pogo i porządnie spocić.

W klubie scena jest mała. Mimo, że koncert był petardą, czułam się jak w kameralnej sali na prywatnym spotkaniu. Muzyków miałam na wyciągnięcie ręki, przez co satysfakcja z wysłuchanego koncertu jest jeszcze większa.

Lao Che grało muzykę ze wszystkich swoich płyt z przewagą kawałków z płyty Dzieciom, która została wydana w ubiegłym roku i której to poświęcony był listopadowy koncert w Opolu. Najbardziej wyczekiwałam Wojenki, którą się kocha (tak jak ja) lub nienawidzi (tak jak pewne osoby, którym Rock Radio obrzydziło ten kawałek częstotliwością transmitowania). 

Cieszę się, że mniejsze miasta rozwijają się pod względem muzycznym i liczę na to, że jeszcze nie raz pojawię się w tym miejscu na podobnym koncercie, łapiąc przyjemne chwile. 

Bo w życiu o to chodzi, by łapać tych chwil jak najwięcej.








Anita

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz