niedziela, 10 kwietnia 2016

CUBA DE ZOO

Czego pragnie się od zespołu, który wcześniej widywało się wyłącznie w roli supportu? Petardy. Dosłownej petardy. Wybuchu słyszanego na drugim końcu miasta i kontaktu z muzykami jak z kumplami z podwórka. Tych elementów nie zabrakło podczas koncertu kapeli Cuba de Zoo, który odbył się w kluczborskim klubie Emaus.




Klub Emaus był dla mnie nowością, więc radość z wyjazdu była podwójna. Lubię odkrywać nowe miejsca i poznawać ludzi. Wnętrze "lokalu" jest bardzo minimalistyczne, a alkohol  nie jest tam sprzedawany. To miejsce spotkań ludzi pozytywnych. Tacy ludzie znaleźli się tego wieczoru w Kluczborku, by posłuchać twórczości trzech przystojniaków. Przystojniaków, których muzykę poznałam przy okazji opolskiego koncertu Luxtorpedy.

Cuba de Zoo grał energicznie, z przytupem i prawie tylko dla nas. Czułam się wyjątkowo, choć to nie ja tego dnia celebrowałam swoje urodziny. Skakaliśmy, śpiewaliśmy, krzyczeliśmy. Wygłupów nie było końca. Każdy zrzucał z pleców ciężar obowiązków kończącego się tygodnia. 

Podczas koncertu zespół zagrał m.in. Dom,  Czarne automój ulubiony utwór Grób czy Noc komety z repertuaru Budki Suflera. Bisu nie było, ale nie każdy ma szansę spędzić czas przed i po koncercie z Kubą, Adamem i Przemkiem. To było dla mnie lepsze niż bis, autografy, zdjęcia czy zużyta pałeczka perkusyjna, którą wydębiłam na perkusiście.

Czy mogę się do czegoś przyczepić? Absolutnie nie. Jestem zadowolona, uśmiechnięta, trochę przeziębiona. Liczę na to, że Panowie odwiedzą nasze okolice w niedalekiej przyszłości (ponawiam zaproszenie na bigos robiony w bębnie perkusji), a my znów będziemy mogli się wyhasać przy dobrej muzyce.





Anita





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz