poniedziałek, 25 czerwca 2018

VARIUS MANX, GŁOGÓWEK, 25.06.2018

Jak przystało na narcyza, zrobiłam sobie urodzinowy prezent. Poszłam na kolejny koncert z listy tych do odhaczenia. Tym razem padło na Varius Manx i Kasię Stankiewicz. Dwa lata temu przegapiłam okazję usłyszenia ich, dlatego postanowiłam to nadrobić.






Pogoda nie sprzyjała koncertowi w plenerze, jednak do odważnych świat należy. Nie tylko ja postanowiłam marznąć. Kasia Stankiewicz uchodzi za piękną, filigranową kobietę, która raz po raz czaruje wyglądem. Byłam świadoma tego, że nie wystąpi w pięknej koronkowej sukni, bo to nie impreza sylwestrowa, podczas której organizatorzy zapewniają ciepły nadmuch. Mimo wszystko wokalistka bardzo mnie zaskoczyła. Wyglądała zjawiskowo. Klasa sama w sobie. Myślę, że nawet w worku prezentowałaby się uroczo.

Koncert rozpoczęła piosenka z nowego albumu. Pojawiło się ich kilka, jednak jestem już w nich osłuchana, więc niewiele było rzeczywiście nowości. Nie zabrakło przebojów, od których zaczął się zespół Varius Manx. Mimo, że nie są to kawałki, które należą do Kasi, godnie zastępuje w nich poprzednie wokalistki. 

Nie ma co ukrywać. Varius Manx to najwyższa półka. Spodziewałam się idealnego koncertu. Takiego w punkt. Z perfekcyjnym przebiegiem, bez najmniejszej pomyłki, bez spontanicznej reakcji na słowa publiczności. Pomyliłam się. Grubo się pomyliłam. Koncert był absolutną petardą. Było wszystko to co lubię, czyli koncert, który żyje. Są luźne rozmowy z publicznością, reakcja na komentarze, ciekawe anegdoty z życia zespołu, a także pomyłki pełne uroku, do których wszyscy mieli totalny luz. Urzekła mnie wokalistka, która otwarcie mówi, że posiłkuje się kartką przy piosence Maj. Lubię szczerość i otwartość na słuchacza, a jednocześnie widza. Koncert to przecież spektakl. 

Myślałam, że zespół nie przyłoży się do pracy. Po pierwsze dlatego, że jest zimno, po drugie koncert odbywał się w ramach dni miasta, więc zgromadził mnóstwo przypadkowych osób, które nie zawsze są zainteresowane odbiorem prezentowanej muzyki. Po trzecie dlatego, że odbywał się zaraz po przegranym meczu Polski z Kolumbią. Po czwarte dlatego, że początkowo jedyny ruch pod sceną wytwarzał fanklub zespołu, który regularnie za nim podróżuje. 

To kolejne błędne myślenie. Ludzi przyszło dużo. Nawiązań do meczu było tyle samo, jednak wszystko z poczuciem humoru i szybkim otarciem łez po narodowej porażce. Humor poprawił widok saksofonisty, który z wdziękiem poruszał się po scenie i prezentował swoje umiejętności. Zwykle mój wzrok przykuwają perkusiści. Tym razem wygrał instrument dęty. 

Często oglądam występ Kasi Stankiewicz w Szansie na sukces. To było jedno z większych wydarzeń w kraju. Odkrycie takiego diamentu na zawsze wpisało się w historię polskiej muzyki. Myślę, że tym samym tropem kroczy Sylwia Grzeszczak, która niebawem będzie obchodziła jubileusz 10-lecia pracy artystycznej na scenie. Obie kobiety są młode, piękne, utalentowane i niesamowicie prawdziwe w tym, co robią. Poza tym śpiewając wyciągają najwyższe istniejące dźwięki, wyciskając przy tym łzy w ludzkich oczach. Poezja!

Koncert Variusów minął szybko. Zbyt szybko. Lubię jednak, kiedy zostaje pewien niedosyt. Wtedy chce się muzyki więcej, częściej i z jeszcze większymi emocjami.

Na takie właśnie czekam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz