poniedziałek, 10 sierpnia 2020

XXVI PRZYSTANEK WOODSTOCK/POL'AND'ROCK/NAJPIĘKNIEJSZA DOMÓWKA ŚWIATA,WARSZAWA,KOSTRZYN NAD ODRĄ, 30.07-01/08-09.08.2020

Dla mnie rok trwa od sierpnia do lipca. Kończy go i inauguruje Przystanek Woodstock. Od 2018 roku Pol'and'Rock Festival, w tym roku - Najpiękniejsza Domówka Świata. Wydarzenie to ma ogromną moc. Jednoczy ludzi o różnych poglądach, wyznaniach, orientacji, charakterach. Festiwal w ciągu ponad 25 lat istnienia zmieniał swoje miejsce kilka razy. W tym roku z racji pewnych okoliczności również tak było. Przystanek Woodstock odbył się w pod Warszawą. Oczywiście nie mogło mnie tam zabraknąć.


Czy było dziwnie? Było. Cały ten rok jest dziwny i bardzo popsuł mi plany. Chcąc je jednak ratować, zaczęłam działać. Tegoroczne przygotowania do Przystanku Woodstock były krótkie. Jednak jak każdego roku czas ten był bardzo intensywny i oczy momentami trzymałam na zapałkach. 

Niecodzienne było dla mnie również to, że zamiast pociągiem na Woodstock przyjechałam tramwajem. Podróż trwała niecałą godzinę (a nie sześć, jak to zwykle bywa). Pierwszy raz miałam na Woodstocku makijaż, bo wiedziałam, że będę miała odpowiednie warunki do tego, aby go zmyć. Zadbałam jednak o atmosferę i założyłam zniszczone trampki oraz szorty. Tradycyjnie miałam też rękę ozdobioną kolorowymi opaskami. 


fot. Marcin Konopski

Droga do Transcolor Studio przebiegła w pełnej ekscytacji. Niby wiedziałam, czego się spodziewać, bo to mój siódmy Woodstock, jednak życie potrafi zaskakiwać i zawsze pojawia się coś nowego. Szczególnie że w tym roku festiwal przyjął nieco inną formę niż dotychczas. 


fot. Marcin Konopski


Po dotarciu na miejsce jak zwykle przywitał mnie Pokojowy Patrol. Ludzie, bez których ten festiwal nie miałby racji bytu. To osoby, które poświęcają swój czas i energię na to, aby dbać o bezpieczeństwo wszystkich uczestników. Przed wejściem kolejki nie było. Po wypełnieniu ankiety o swoim stanie zdrowia oraz poddaniu się pomiarowi temperatury, mogłam wejść do obiektu (w sobotę miałam zbyt wysoką temperaturę i musiałam odczekać w specjalnym namiocie na kolejny pomiar). Tuż za drzwiami znajdowała się bramka, która była kolejnym punktem kontrolnym. Tam sprawdzono mi plecak-worek i zawartość kieszeni. 




Co ważne, na każdym kroku odbywała się dezynfekcja rąk. Obowiązkowo musieliśmy też mieć zasłonięte usta i nos. Jeśli to jedyny warunek, który muszę spełnić, aby być na Woodstocku, założę na twarz nawet pięć maseczek. Nie wyobrażam sobie jednak, że jedziemy do Kostrzyna i tam w upale i otaczającym nas pyle, nosimy maseczki. O ile rzeczywiście zdarzają się na polu osoby, które chronią drogi oddechowe przed kurzem, o tyle mogą one zdjąć chustkę czy maseczkę w dowolnym czasie. Obostrzenia obowiązują jednak przez cały czas i zasłonięcie ust i nosa byłoby niekomfortowe. W studio podczas pogo brakowało tlenu, niestety maseczek zdjąć nie mogliśmy, ponieważ w takiej sytuacji Pokojowy Patrol oraz ochrona wyprosiliby nas na zewnątrz.




A propos pogo, to pierwszy Woodstock, podczas którego prawie na każdej piosence byłam w pogo. Wiedziałam, że jeśli cokolwiek mi się stanie, nie będę musiała przeciskać się przez kilometrowy tłum. Wystarczy minąć kilkadziesiąt osób i kierować się ku wyjściu.



Swój festiwal zaczęłam już w czwartek. Wtedy jednak przybrał on formę online. Życie nauczyło mnie, że nie można mieć wszystkiego, dlatego zaakceptowałam taką wersję. Słowa Romana Polańskiego i gwizdek na rozpoczęcie imprezy nie były jednak takie same jak w Kostrzynie. To rzecz nie do podrobienia. Pol'and'Rock nie brzmi też tak samo dobrze, jak Przystanek Woodstock. Zmianę nazwy też jednak szanuję, ponieważ gdyby nie to, impreza nie mogłaby się już odbywać. 




Zanim ruszył festiwal, ASP już prężnie działało. Na scenie pojawiała się królowa wszystkich dzieci - tych małych i dorosłych. Ikona kobiecości, stylu, koronek i tiulu - Majka Jeżowska. Opowiadała m.in. o tym, jakie miała obawy przed ubiegłorocznym występem na Przystanku Woodstock. Wspomniała również, że gdy poczuła kostrzyński klimat, wymsknęło jej się z ust przekleństwo. Na co dzień dużo przeklina, chce jednak dobrze wyglądać w oczach dzieci. Wokalistka zagrała na rozpoczęcie festiwalu.



W czwartek obejrzałam również koncert Zenka. Mam do niego sentyment ze względu na warsztaty wokalne, w których brałam udział przed kilkoma laty. Zenek wówczas zbierał ekipę do występu na zakończenie Najpiękniejszego Festiwalu Świata.

Jako że większość wokalistów z tegorocznego line-up już słyszałam, nastawiłam się na to, co interesowało mnie najbardziej. W piątek były to oczywiście Elektryczne Gitary. Fascynują mnie oni od lat, jednak do tej pory nie było mi dane posłuchać zespołu na żywo. W końcu moje marzonko się ziściło (i to jeszcze w takich okolicznościach!). W piątek i sobotę miejsce zajmowałam pod samą sceną, przy kamerach. Tam gdzie odbiór emocji jest najlepszy.




Elektryczne Gitary przypomniały mi czasy gimnazjum. Wtedy właśnie mocno zachłysnęłam się muzyką tego bandu. Dziś wspomnienia wróciły jak bumerang. Podczas koncertu Black River byłam widzem i słuchaczem. Nie tańczyłam. Zbierałam energię na koncert Poparzeni Kawą Trzy, których słyszałam już na Woodstocku. Nawet stwierdziłam wtedy, że był to jeden z najlepszych koncertów tamtej edycji. Bawili się wszyscy - duchowni, którzy przybyli do Kostrzyna z Przystankiem Jezus, miłośnicy popu, metale z ćwiekami nie tylko na ubraniach, ale i całym ciele. Wszyscy! Taka muzyka jest potrzebna, ponieważ jednoczy ludzi. Nie ma osoby, której noga przy tak skocznej muzyce nie zadrży.




W piątek miałam już tylko jeden cel - koncert Piotra Bukartyka. Uwielbiam go jako człowieka, muzyka, prowadzącego warsztaty. To na nie każdego roku uczęszczam na górkę ASP. Choć nigdy nie wystąpiłam z jego zespołem na zakończenie festiwalu, samo biesiadowanie z muzykami na próbach dużo mi daje. Poznaję tam nowych ludzi, śpiewam znane i lubione utwory, słucham nowości przed ich premierą, podziwiam talent innych. Bukartyk wykonał nieoczekiwanie jedną z moich ulubionych piosenek "Sznurek". Mimo że na koncercie Piotra byłam już kilka razy, do tej pory nie było mi dane jej słyszeć. Przyjemne z przyjemnym. 

Podczas tegorocznej edycji wielkim plusem było to, że nie musiałam wybierać pomiędzy spotkaniami czy koncertami. Nie musiałam biegać od sceny do sceny czy z czegoś rezygnować. Miałam do dyspozycji wszystko co oferował tegoroczny line-up. 




Piątek zakończyłam dość szybko. Dorosłe życie ma to do siebie, że w głowie prócz marzeń wciąż kotłują się myśli dotyczące codziennych obowiązków. Zachowując więc zdrowy rozsądek, wracam do mieszkania, licząc na kilka godzin snu.

W sobotę budzi mnie słońce. Nie dociera ono jednak przez szparę pozostawioną w wejściu do namiotu, a przez okno. To będzie dobry dzień! Dzień rozpoczynam od prysznica. Ciepłego, z dostępem do różnorodnych kosmetyków, w zamkniętej i prywatnej przestrzeni. Jest dziwnie. Nie ma z kim pogadać, nie ma komu umyć czy przytrzymać dreadów. Nie słychać budzącego się kostrzyńskiego pola. Nie słychać Radia Woodstock (dziś już Radio Pol'and'Rock), prób z dużej sceny czy jeżdżących po polu quadów Pokojowego Patrolu. Znów pojawia się jednak ekscytacja w związku z tym, co przyniesie wizyta w studio. 




Zarówno w piątek, jak i sobotę obejrzałam live z woodstockowej jogi i Zumby. Ćwiczenia nie przypadły mi jednak do gustu, ponieważ źle się tańczy tak energiczny taniec samemu. Do jogi robiłam w swoim życiu wiele podejść i jednoznacznie stwierdzam, że potrzebuję adrenaliny. Joga jej nie daje. 




Wydarzeniem dnia było spotkanie w Akademii Sztuk Przepięknych z Andrzejem MleczkoJanuszem GajosemWojciechem Mannem - kultowymi postaciami. Spotkania oglądam online, pakując się na wyjazd do studia. W piątek z kolei oglądam spotkania z: Martą Klepko, Dorotą Wellman i Andrzejem Depko, Tomaszem Sekielskim oraz Ewą Zgrabczyńską. Ostatnie ze spotkań nie przypadło mi do gustu, ale szanuję pasję do zwierząt wspomnianej obywatelki.



Gdy docieram na miejsce, na scenie staje Sidney Polak. Jego koncert odhaczyłam na Woodstocku w ubiegłym roku, dobrze jednak usłyszeć go ponownie. Czekam jednak na koncert Urszuli. To właśnie na jej występ z racji opóźnienia pociągu nie dotarłam w 2015 roku. Spełniam kolejne muzyczne marzenie i rozkoszuję się przepiękną muzyką kojącą rany. 




To jednak nie koniec wrażeń. Już przed występem wokalistki podejrzałam, że na scenie stoi Felicjan Andrzejczak. Początkowo myślałam, że źle widzę. Jednak szybko zostałam zapewniona, że to on. Moje serce zadrżało. Nie sądziłam, że po cudownym koncercie na zakończenie działalności Budki Suflera w 2014 roku, rozpadzie zespołu, a także śmierci Romualda Lipko, usłyszę jeszcze tego muzyka w "budkowym" repertuarze. To był najpiękniejszy moment tego festiwalu.




Mimo że była to tylko próba występu muzyka, wszyscy wstali. Mieli łzy w oczach, śpiewali głośniej niż sam wokalista. Tak naprawdę nie daliśmy mu "popróbować". Emocje buzowały w każdym. W Panu Felicjanie również. Było widać na jego twarzy wzruszenie, gdy oddaliśmy mu szacunek, wstając na jego widok. A przecież mogliśmy siedzieć i patrzeć w telefony, w końcu byliśmy offline, trwały próby, a techniczni montowali na scenie sprzęt.



Podczas samego koncertu Urszuli Felicjan Andrzejczak wystąpił w drugiej jego części. Zaśpiewał "Czas ołowiu" w hołdzie dla Romualda Lipko, "Jolkę, Jolkę", która szczególnie w starszym pokoleniu obudziła wspomnienia, a także "Noc komety" wraz z Urszulą. Piękny duet! Tak głośnych i długich braw nie słyszałam po którymkolwiek koncercie tegorocznego Wooda.




Po spokojnym i nostalgicznym koncercie czas na szaleństwo. Zagwarantował je występ Ja Mmm Chyba Ściebie. Mężczyźni w kolorowych szatach, z ironią na ustach i prawdą w głosie rozbawili publiczność. Składała się ona głównie z ludzi mediów, uczestników-muzyków, którzy występowali na koniec z Piotrem Bukartykiem czy Pokojowego Patrolu. Było jednak kilku obserwatorów z zewnątrz, przez co festiwal był kolorowy. 




Był on też kolorowy dzięki wizualnej otoczce. Każdy nawet najmniejszy element dekoracji studia przypomniał kostrzyńską przestrzeń. Było koło młyńskie Allegro, był grzybek, pod którym można się wykąpać w błocie, były też toi toi. Było gastro, a także gitara zaprojektowana przez Szymona Chwalisza. Suchą trawę wyścielającą kostrzyńską ziemię imitowała słoma. Była ona śliska, jednak wszyscy radziliśmy sobie z chodzeniem po niej. Były fantastyczne kolorowe kwiaty, wykładzina-sztuczna trawa oraz drewniane palety. Dużo drewnianych palet dających złudzenie bycia na wsi, wśród natury, wśród tego, co naturalne i piękne.



Piękna była również "Godzina W". Miała ona miejsce przed koncertem Urszuli. Od kilku lat doświadczam jej podczas Przystanku Woodstock. Tradycji musiało stać się zadość. Była cisza, następnie wyświetlony na telebimie fragment minionego Wooda, gdzie tłum odśpiewuje hymn. My również to zrobiliśmy. W sercu zrobiło się cieplej, a w studio poważniej. Po chwili z sufitu spadły serpentyny w kolorze białym i czerwonym. Błyskawicznie jednak studio zostało uprzątnięte, abyśmy mogli dalej bezpiecznie się bawić.



Po koncercie Ja Mmm Chyba Ściebie na scenie montował się Kwiat Jabłoni. Co prawda było mi dane usłyszeć zespół w ubiegłym roku, jednak w biegu, w tłumie i bez okazji głębszego rozkoszowania się ich muzyką. A jest czym! Muza jest delikatna niczym uroda Kasi-wokalistki oraz głos Jacka, bardzo istotnej dla mnie połówki Kwiatu Jabłoni. 

Zespół nie tylko mnie bawi niczym uroczy Dawid Podsiadło, ale też pozytywnie nastraja. Muzyka kapeli kojarzy mi się z okresem letnim, zwiewnymi sukienkami i gorącymi promieniami słońca. Tutaj go nie zabrakło. Co prawda koncert zamierzałam odsłuchać, stojąc i wpatrując się w dogadujące się (przynajmniej na scenie) rodzeństwo, pogo mnie jednak na tyle poniosło, że przetańczyłam pół godziny. Zęby całe, a to najważniejsze! Kwiat Jabłoni odebrał na scenie Złotego Bączka, którego uzyskał dzięki głosom internautów. 




Wisienką na torcie było moje tegoroczne muzyczne odkrycie - Cyrk Deriglasoff. Bardzo żywiołowa muzyka, która przydała się w momencie, gdy zmęczenie zaczęło powoli dopadać. Mimo że studio było klimatyzowane, ciepło bijące od oświetlenia i sprzętu elektronicznego dawało o sobie znać. 




Sobotę zakończyłam oglądaniem koncertu Nocnego Kochanka. Przez przypadek trafiłam na Krzysia Sokołowskiego podczas opuszczania terenu festiwalu. Grane więc było wspólne zdjęcie i krótka rozmowa. Tych emocji nie da się opisać. Nie każdy w drodze na przystanek autobusowy trafia na swojego idola, który prowadzi walizkę. Głupi ma zawsze szczęście!


Od kilku lat nie bywam na zakończeniu festiwalu. Kiedyś mój kolega powiedział, że wierzy w to, że jeśli pójdzie na zakończenie festiwalu, już nigdy na niego nie przyjedzie. U mnie to na szczęście nie zadziałało, ponieważ wiele razy bywałam na zakończeniu i ciągle na Woodstock wracam. I będę to robiła nadal, bez względu na to, jaką będzie miał formę i gdzie będzie się odbywał.



Zawsze do Kostrzyna docierałam "Wehikułem czasu". W ubiegłym roku swój pociąg IC nazwałam "Pociągiem marzeń". Uznajmy, że tegoroczny tramwaj to "Szyny do  szczęścia", bo znów byłam przez kilkadziesiąt godzin szczęśliwa. Jak w Kostrzynie. Zmęczona i spocona jak po treningu. Brakowało tylko kurzu w zębach i ciężkiego plecaka. Wspomnienia jednak pozostają niezmiennie pozytywne. 




Przystanek Woodstock (celowo używam tej nazwy, zostanie ze mną na zawsze) zmienia się. Jest zupełnie inną imprezą niż te, od których zaczynałam. Zmienia się wszystko. Ludzie też się zmieniają. Może dlatego ciągle używam starej nazwy festiwalu po to, aby zatrzymać w sobie jego cząstkę. Cząstkę, którą siedem latem temu się zachłysnęłam i nie złapałam powietrza do dziś.

Przystanek Woodstock w studio był bezpieczny, hermetyczny. Mimo obostrzeń czuło się miłość, przyjaźń i muzykę. Twarzy ludzi nie było widać, ale wszystkie oczy się uśmiechały. Nie było zgrzytów. Każdy szanował panujące w studio zasady. 

Wśród publiczności standardowo pojawili się youtuberzy. To mój świat, dlatego celowo ich wypatrywałam. Zbiłam więc piątkę z Maćkiem Dąbrowskim (Z Dupy) oraz Martinem Stankiewiczem, chłopakiem Kasi Sienkiewicz (połowa Kwiatu Jabłoni). 

Co mogę jeszcze powiedzieć o tegorocznym Woodstocku? Był wyjątkowy. Jurek Owsiak nie stracił całkowicie głosu, duża scena była na wyciągnięcie ręki. Po 5 miesiącach bez koncertów ruszyłam w muzyczny świat z grubej rury. Grubiej się już nie dało, niż od razu wchodząc na zaplecze tego, co widzowie mogli zobaczyć w internecie. Mnie - dziennikarza muzycznego fascynują takie momenty. 

Po tegorocznej edycji jest wiele niewiadomych. Nie wiadomo jaką formę festiwal przyjmie za rok. Nie wiadomo też, kto na nim zagra. Jedno jest jednak pewne - Zaraz Będzie Ciemno!

Przystanek Woodstock to styl życia. To luz w gaciach, uśmiech na twarzy, dobre słowo dla każdego. To szacunek, zrozumienie, tolerancja. To miejsce, do którego jedzie się raz, a później tylko wraca. Nawet jeśli Przystanku Woodstock tam nie ma. 

I co?

Pojechałam tam!





Widok pustego kostrzyńskiego pola jest smutny. Przyjeżdżając na miejsce, cieszyłam się jednak jak dziecko na widok lizaka. Wiążę z Kostrzynem wiele wspomnień. Tradycyjnie udało mi się również zrobić zdjęcie tablicy oznaczającej najpiękniejszy przystanek, na którym zatrzymują się pociągi. 





Czy to nie cudowne, że w roku, który oznacza brak festiwalu, ja odhaczam aż dwa Woodstocki? Tak trzeba żyć!

Cieszę się, że udało mi się spędzić noc na kostrzyńskim polu. Siódmy rok z rzędu spałam w swoim ulubionym miejscu. Zamiast głośnej muzyki zasypiałam przy dźwięku komarów i przejeżdżających samochodów. Rano nie obudziło mnie Radio Woodstock czy krzyki wracających z koncertów woodstockowiczów. Było jednak równie pięknie. Był upał, kurz w zębach i totalny relaks. Nie było laptopa, smutków czy toksycznych ludzi. Był spokój. Było to, co być powinno w Kostrzynie nad Odrą




Będąc na górce ASP, zastanawiałam się, w miejscu odbywania się których warsztatów akurat leżę. Zupełnie inaczej wygląda pole bez namiotów. Jest jałowe. Być może jednak ono też potrzebowało odpoczynku i regeneracji jak każdy z nas w codziennej bieganinie. 

Dzięki wizycie w Kostrzynie oraz udziałowi w Przystanku Woodstock będę tęskniła za festiwalem odrobinę mniej niż inni. Oczekuję jednak przyszłego roku tak samo mocno. Tylko na Przystanku Woodstock całkowicie się resetuję i zaczynam rok z czystą głową, w której zostawiam miejsca na nowe wspomnienia. Minione dni zapewniły mi totalny reset.



Oby woodstockowa iskierka tliła się do końca świata i jeden dzień dłużej!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz