poniedziałek, 13 czerwca 2022

WHITESNAKE + EUROPE, TAURON ARENA KRAKÓW, 12.06.2022

Głupi ma zawsze szczęście. Tak opisałabym sprawioną sobie możliwość usłyszenia dwóch muzycznych legend podczas jednego wieczoru. Udział w koncercie trafił mi się jak ślepej kurze ziarno albo szóstka w Totka osobie, która nigdy w niego nie zagrała. Mowa oczywiście o występie zespołu Whitesnake, którego w Krakowie na pożegnalnym koncercie supportował Europe. Czy może być lepsze kombo?

Ten rok jest bardzo obfity, jeśli chodzi o koncerty. Mając ich sporo na liście, postanowiłam dowalić sobie jeszcze jednym. Zachęciła mnie informacja, że może to być ostatnia szansa na zobaczenie i usłyszenie kultowej muzyki na żywo. Pomyślałam, że muszę mieć co wnukom opowiadać i szybciutko kupiłam bilet. Inflacja? Jaka inflacja? Tym oto sposobem znalazłam się w Tauron Arenie, którą miło wspominam z czasów przedpandemicznych i występu The Kelly Family.

Europe zjawił się na scenie punktualnie. O 19:30 wybrzmiały pierwsze dźwięki i pojawiły się światła, wkoło natomiast zapanowała ciemność. Lubię punktualność, dlatego już wtedy poczułam, że warto było tu przybyć. Support grał równą godzinę, co pozwoliło przyjąć w pigułce dużą dawkę muzyki prezentowaną przez szwedzką grupę. Wybrzmiały takie kawałki jak: "Walk the Earth", "Carrie", "Open Your Heart", "Rock the Night". Nie zabrakło też "Superstitious", "Hole in My Pocket" czy "Cherokee". Ciekawym momentem było wykonanie "Ready or Not" na dwie gitary elektryczne. Europe nie zapomniał także zaprezentować "Last Look at Eden" i "Scream of Anger". Najwięcej emocji wzbudził jednak kawałek "Final Countdown", który faktyczne został wykonany pod koniec koncertu. Usłyszenie tego numeru na żywo namalowało w mojej głowie obraz, którego zawsze brakowało, gdy słyszałam ten numer w radiu. Już nigdy ta pieśń nie będzie tylko brzmiała. Teraz ona też wygląda.

Przyzwyczaiłam się, że legendy rocka mierzą czas według swoich zasad i na scenie pojawiają się z dużym opóźnieniem. Dlaczego? Bo mogą. Bo już wszystko zagrali, pokazali, udowodnili i zwyczajnie w świecie nic nie muszą. Jakież było moje zdziwienie, gdy Whitesnake pojawił się na scenie kilkanaście minut PRZED CZASEM! To mnie jeszcze bardziej ucieszyło, bo wiedząc, że czeka mnie nocna podróż, każda minuta miała znaczenie. Poza tym skoro zespół i tak jest za kulisami, a ludzie w hali, nie widzę sensu, aby na siłę budować napięcie. Było ono wystarczająco duże, aby zasilić w energię elektryczną pół Krakowa.



David Coverdale pełen energii pojawił się ze swoimi współtowarzyszami na scenie. Momentalnie byłam zachwycona energią grajków. Za każdym razem, gdy jestem na koncercie starej kapeli, nie mogę uwierzyć, jak alkohol, tytoń i narkotyki, którymi się takowe grupy muzyczne karmiły, zakonserwowały wygląd, głos i umiejętności ich członków. Inne geny, inne czasy. Dziś by to nie przeszło.

Muzyka? Hit gonił hit: "Still of the Night", "Love Ain’t No Stranger", "Burn" "Fool for Your Loving", "Crying in the Rain". Oczywiście pojawiły się także: "Here I Go Again" czy przepiękna ballada "Is This Love". W przypadku Whitesnake również odbyła się spektakularna gra, była ona jednak gitarowym pojedynkiem. Brali w nim udział Reb Beach i Joel Hoekstra. Mocny wizerunek zespołu przełamywała drobna, ładna i utalentowana basistka Tanya O’Callaghan, która dołączyła do zespołu w ubiegłym roku. Tego wieczoru klawiszami czarował Michele Luppi, a w talerze wszystkim czym się da, uderzał Tommy Aldridge. Gość jest po siedemdziesiątce, a ma więcej energii, niż ja miałam w podstawówce. Niesamowite!

Żeby jednak nie było zbyt pięknie, po koncercie pozostał niedosyt. Liczyłam, że występ zwieńczający kilkudziesięcioletnią karierę będzie nie tylko spektakularny, ale i długi. Whitesnake grał niespełna półtorej godziny, w dodatku nie bisował. Występ nie należał też do widowiskowych. Pewnie przyczyniło się do tego to, że kilka dni temu byłam na występnie KISS. To pod wieloma kątami poprzeczka postawiona tak wysoko, że najwięksi nie sięgną, nawet stojąc na drabinie. Świateł było jednak dużo, robiły robotę. Brakowało mi telebimów, które dają podgląd na emocje rysujące się w trakcie koncertu na twarzach muzyków. Na mojej rysowały się bardzo mocno. Dwa razy był mocny wzrusz, poza tym dużo radości i przyświecająca mi myśl, że jestem zajebista. Tak po prostu.


Psy szczekają, muzyczna karawana jedzie dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz