niedziela, 5 czerwca 2022

KISS, ATLAS ARENA, ŁÓDŹ 03.06.2022

Koncerty, na które długo się czeka, smakują najlepiej. W tym przypadku czas oczekiwania wyniósł aż trzy lata, czego zupełnie się nie spodziewałam. Jak pewnie większość osób, które w 2019 roku postanowiły kupić wejściówkę na koncert legendy hardrocka - zespołu KISS. Co ciekawego miała do pokazania w Polsce amerykańska gwiazda?




Koncert zespołu KISS odbył się w ramach pożegnalnej trasy "End of the Road Tour". Impreza początkowo miała mieć miejsce w Gliwicach. Występ został jednak przeniesiony do Łodzi, co pozwoliło mi odkryć kolejne ciekawe miejsce koncertowe. Jak przystało na gwiazdę, rządzi się ona swoimi prawami. I choć na pierwszy rzut oka nie było widać, ile osób zaangażowanych jest w organizację (nie)zwykłego koncertu, faktyczna liczba zwala z nóg. Okazuje się, że sprzęt muzyków przyjechał w 16 ciężarówkach, a ekipa wspomagająca grupę w pracach koncertowych liczyła aż 70 osób. Zajęli oni pięć autobusów. 

To pierwszy i ostatni występ KISS w Polsce. Wcale się nie dziwię, że było równie spektakularnie jak podczas występów zespołu w latach 70. czy 80. Wydarzenie rozpoczęło się z niewielkim, bo tylko 10-minutowym poślizgiem. Po amerykańskiej gwieździe spodziewałam się potrojenia tego czasu. Byłam więc miło zaskoczona. Muzycy pojawili się na scenie, zjeżdżając spod sufitu na podestach. Było mnóstwo ognia, dymu i wystrzałów. Jak donoszą rzetelne media, organizatorzy musieli zapewnić kapeli 43 butle z gazem do pokazów pirotechnicznych i 200 kg suchego lodu. W karierze organizatora to ponoć największy i najbardziej wymagający koncert, który przypadło mu w udziale tworzyć.

Rzeczywiście widowisko było niesamowite. Widziałam wiele koncertów, ale z taką dbałością o otoczkę jeszcze nigdy. Co prawda nie lubię, gdy wokół muzyki za dużo się dzieje, bo to ona jest dla mnie najważniejsza, wiedziałam jednak, na czyj występ jadę i nie spodziewałam się niczego innego. Była petarda! 

Grupa przez równe 2 godziny nie pozwalała oderwać od siebie wzroku. Gdy było mi dane słuchać I Love It Loud”, Gene Simmons podpalił rękojeść miecza i ział ogniem ze sceny. Z kolei podczas "God of Thunder" basista pluł krwią. Show must go on! Musiał w końcu nadejść czas na największy przebój KISS - I Was Made for Lovin’ You”. Zdziwiłabym się, gdyby został on po prostu odśpiewany. Już na wejściu fani dostali specjalne maski z informacją, aby założyć je na twarz właśnie podczas wykonywania tego utworu przez Amerykanów. Co się wówczas faktycznie zadziało? Paul Stanley przejechał ze sceny na tyrolce nad głowami publiczności i zatrzymał się na platformie w środku hali. Tam odśpiewał do trzech mikrofonów kultowy numer, wskoczył ponownie na tyrolkę i wrócił na scenę. Na nogach miał buty na wysokim obcasie, a pod pachą gitarę. Jadąc w powietrzu nad publicznością, wyglądał zjawiskowo!

Z występu zapamiętam także cztery ogromne podobizny członków zespołu stojące po obu stronach sceny, długi język Gene'a Simmonsa, regularnie prezentowany do kamery oraz wiek tych wariatów. Wszystko to zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Myślę, że w kolejnych latach życia sama sobie będę zazdrościła uczestnictwa w tak niecodziennym koncercie. 

Tego na szczęście nie da się odzobaczyć.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz