środa, 22 czerwca 2022

GUNS N' ROSES, PGE NARODOWY WARSZAWA, 20.06.2022

Niektóre gwiazdy każą na siebie naprawdę długo czekać. Tak było w przypadku muzyków, którzy stanęli w poniedziałek na scenie w PGE Narodowym - studni niszczącej przyjemność i dobrą zabawę.



Koncert Guns N' Roses zaplanowany był na czerwiec 2020 roku. Z wiadomych przyczyn odbył się dopiero teraz i nie rozpoczął on sezonu na duże koncerty, jak mawiają niektóre media. Kilka gwiazd światowego formatu zagrało już w czasach pocovidowych w Polsce. Na ich szczęście (i szczęście fanów), występy te odbyły się w lepszych miejscach. Dlaczego lepszych?

Organizacja koncertów w PGN Narodowym powinna być prawnie zakazana. To beznadziejny obiekt, który po pierwsze ze względu na swoje rozmiary niszczy klimat zamkniętych, biletowanych koncertów. Nie czuć też intymności czy przynależności do grupy, tak jak ma to miejsce w przypadku np. gliwickiej czy krakowskiej areny. Będąc na trybunach, miałam wrażenie, że przyszłam na mecz, a nie koncert. Nie czułam też, że wokół mnie są fani Gunsów. Być może sam fakt przebywania w obiekcie sportowym sprawił, że ciągle myślałam o kibolach, którzy zaraz skoczą z trybun na płytę i zrobią rozróbę.

Po drugie, akustyka w tym miejscu leży i kwiczy. Woła o pomstę do nieba. Nie było słychać słów, muzyka się rozlewała i ciągle coś dudniło. Melomanem nie jestem, ale trudno było się zorientować, jaki kawałek jest właśnie grany, nawet jeśli się go bardzo dobrze zna. Mimo że miałam wrażenie, iż sytuacja się trochę poprawiła w drugiej części wystąpienia, teraz stawiam raczej na to, że to moje ucho przyzwyczaiło się do słabej jakości dźwięku.

Koncert zaczął się punktualnie i bardzo szybko, bo już o 19:30. Guns N' Roses znany jest z długich koncertów oraz takich samych spóźnień (w 2012 roku w Rybniku muzycy wyszli na scenę 2h po czasie). Mimo że drzemie we mnie rock'n'rollowy pierwiastek, nie toleruję takiego zachowania. Nawet w przypadku takich legend jak Gunsi, którzy teoretycznie mogą sobie na wiele pozwolić. Szacunek widzowi też się należy i wie o tym najlepiej zespół The Kelly Family, który w jego oddawaniu publiczności jest mistrzem.

Muzycy wtargnęli na scenę w miłym dla oka składzie. Aż trzy postaci to trzon powstałej w 1985 roku grupy. Prócz Axl Rose'a był też kultowy Slash i basista Duff Mckagan. Pozostali muzycy dołączyli do zespołu w różnych latach jego działalności. Koncert grupy trwał 3,5h! Myślałam dotąd, że tylko Kazik jest w stanie się tak muzycznie poświęcić. Wybrzmiało łącznie 31 kawałków, z czego 6 z nich stanowił bis. Numery Gunsów mieszały się ze znanymi i lubianymi coverami takimi jak np. "Knockin' on a Heaven's Door" Boba Dylana. Nie zabrakło "Civil War", "Sweet Child O' Mine", "November Rain" czy "Paradise City", którym zespół pożegnał się z publicznością.

Tego dnia w Warszawie padał deszcz, było pochmurno, wietrznie i zimno. Pogoda nie sprzyjała koncertowaniu w obiekcie z otwartym dachem. Mimo że na czas imprezy został on zamknięty, był straszny przeciąg. Widać było po innych, że nie tylko ja cholernie marznę.

Koncertu zdrowiem nie przepłaciłam, ale też nie mam najlepszych wspomnień. Nieudany akustycznie występ dorzucam do worka, w którym znajduje się praska Metallica z 2019 roku. Nie żałuję jednak ani jednej chwili spędzonej w PGE Narodowym, bo wspomnień kupić się nie da, a ja dołączyłam do kolekcji następne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz