sobota, 9 lipca 2022

COLDPLAY, PGE NARODOWY, WARSZAWA 08.07.2022

Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia. Mimo że koncert tego zespołu nie należał do moich największych zachcianek muzycznych, bardzo chciałam go usłyszeć na żywo. W radiu słucham go niemalże codziennie. Poza tym mam gigantyczny sentyment do niektórych utworów tej grupy. Jak Coldplay poradził sobie w największej pomyłce akustycznej, czyli PGE Narodowym?

Grupa Coldplay koncertuje nie od wczoraj. Mają prawie tyle samo lat co ja, a wciąż trzymają się w oryginalnym składzie, co mocno szanuję. Przez te kilka wiosen muzycy zdążyli już też co nieco nagrać. Jesienią ubiegłego roku ukazał się ich dziewiąty album studyjny - "Music Of The Spheres". Tak też zatytułowali oni światową trasę koncertową, w której są. Świetnie, że objęła ona Polskę, mniej świetnie, że miejsce koncertu to PGE Narodowy. Po ostatnim wydarzeniu muzycznym, które odbyło się w tamtym miejscu, nie mam o tym miejscu spotkań dobrej opinii. Nastawiłam się więc przed koncertem negatywnie. Doznałam jednak szoku, bo okazało się, że można dobrze brzmieć na warszawskim stadionie. Mimo że pierwsze dźwięki, które były intro przed wyjściem grupy, zupełnie na to nie wskazywały (było dużo basu i dudnienia, a muzyka się rozlewała), po pierwszych dźwiękach wydobytych z gardła Chrisa Martina i instrumentów byłam na maksa spokojna o dalszą część koncertu.

Ten rozpoczął się na kilka minut przed 21:00, co zgadzało się z zapowiedziami organizatorów. Supportem była Mery Spolsky oraz H.E.R. Występy tych postaci odpuściłam, ponieważ niespecjalnie interesuje mnie ich muzyka. Oczekiwanie na gwiazdę wieczoru przyniosło jednak wystarczająco dużo emocji, nie musiałam się więc rozgrzewać. Stadion był wypełniony po sam dach. Widać było po ludziach, że przyszli z dobrym nastawieniem. Z pewnością nie dlatego, że był to piątek, piąteczek, piątunio, a dwudzionek był za pasem.

Coldplay w składzie: Chris Martin, Jonny Buckland, Guy Berryman i Will Champion rozpoczął z grubej rury. Na "dzień dobry" wybrzmiały: "Higher Power", Paradise" czy "The Scientist". Myślę, że trzeci kawałek nabrałby innego klimatu, gdyby został zagrany pod osłoną nocy. Stety jest lato, więc ciemno robi się dość późno. Nie można mieć wszystkiego. Nie można też odmówić kapeli umiejętności robienia klimatu. Ten był znakomity od pierwszej do ostatniej piosenki, a nawet przed koncertem czy po nim. Długo się zastanawiałam, gdzie w klasyfikacji koncertów umieścić Coldplay. Z całą pewnością stawiam go na równi z The Kelly Family. Była absolutna petarda! Trudno napisać, w której części wydarzenia zespół grał przeboje. Każdy z utworów jest hitem granym w rozgłośniach radiowych i znanym w całym świecie. Top gonił top. Był "Fix You", "Yellow", "Something Just Like This", "Paradise", "Humankind", "Adventure Of Life Time". Sceny były trzy, nazwałabym je dużą, małą i kameralną. To właśnie na tej ostatniej odbył się występ niczym z gitarą przy ognisku. Było bardzo uroczo, spokojnie i zaskakująco. To właśnie w tamtym miejscu Chris zaprosił na scenę muzyka Romario z Ukrainy i wspólnie wykonali utwór "Obijmy". Chwilę później lider brytyjskiej grupy wykonał "Sparks", wplatając na koniec fragment piosenki "Sen o Warszawie" Czesława Niemena". Kilkadziesiąt minut wcześniej, gdy wszyscy grali z małej sceny, znalazł się na niej chłopiec, który naprzód stał z kartką "Can I play?". Nie minęło dużo czasu, a został zaproszony na scenę, gdzie akompaniował Martinowi.



Tego wieczoru magiczne było wszystko. Podczas koncertu wybawiłam się jak na weselu, a stopy mam napuchnięte od ilości zrobionych w podskokach kroków do teraz. Atmosfera była wybuchowa. Prócz rewelacyjnych wykonań, oprawa koncertu zrobiła robotę. Było konfetti, latające kule i opaski na rękę zmieniające kolor w rytm muzyki. Rozdawano je publiczności na bramkach. Zastanawiam się, czy jestem tak mała, że nikt mnie tam nie zauważył i dlatego nikt mi jej nie wręczył. Jeśli tak, muszę pomyśleć o wynoszeniu telewizorów ze sklepów RTV albo samochodów z salonów.

Publiczność mimo miejsc siedzących cały czas bawiła się na stojąco. Nie widziałam, aby ktoś podpierał ściany czy zasiadał na schodkach. Czułam się jak w kosmosie. Było wszystkiego dużo i było kolorowo, a mimo to nie odczułam z żadnej strony przesytu. Przeważały radosne i szybkie kawałki, chociaż pojawiły się też rockowe ballady, czyli to, co lubię najbardziej. Podobały mi się spodnie i buty wokalisty, jego próby mówienia w języku polskim i kolorowa postać, występująca na scenie przy piosence "Biutyful".

Coldplay jest bardzo ekologicznym zespołem. Podczas swojej wizyty mocno podkreślał zaangażowanie w ochronę planety. Co więcej, za każdy zakupiony bilet na koncert grupy ma zostać posadzone jedno drzewo. Przyznam, że eko fragmentów nie słuchałam, bo do miana ekologicznej mi daleko, ale szanuję za małe kroki, które mogą zmienić świat. Nie wiem tylko, czy są nimi te tiry i autokary, które przywiozły sprzęt zespołu. Bez niego jednak nie byłoby takiego show. Było ono warte każdej złotówki, a nawet porządnego napiwku! To była prawdziwa muzyczna rozpierducha, którą zapamiętam na bardzo długo. Końcówka koncertu to odsłonięty dach, ciemne niebo, nadwiślańska bryza i mgła mieszająca się z dymem scenicznym. A do tego skromność, idealne brzmienie i zabawa muzyką. To właśnie cechuje prawdziwych artystów, do których bez wątpienia można zaliczyć Chrisa Martina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz