poniedziałek, 1 sierpnia 2022

STING, PGE NARODOWY WARSZAWA, 30.07.2022

Talent, umiejętności i charyzma zawsze się obronią. Tych nie można odmówić Stingowi, legendzie muzyki pop, przystojnemu mężczyźnie z gitarą, gościowi, któremu mimo wieku wciąż chce się grać. Nawet wtedy, gdy czeka on na występ (podobnie jak widzowie) trzy lata.


Koncert Stinga odbył się w PGE Narodowym. Miejscu, które w zależności od wydarzenia albo się kocha, albo nienawidzi. Tym razem można je tylko lubić, gdyż akustycznie nie było najgorzej, ale finalnie dźwięk dupy nie urywał. Wystarczyło się jednak odpowiednio źle nastawić, aby pod tym kątem czuć, chociaż odrobinę zaskoczenia. 

Muzyk na scenie pojawił się minutę przed czasem. Nim jednak zaczął prezentować to, co ma w sobie najlepsze, publiczność rozgrzewał Joe Sumner - najstarszy syn gwiazdy. Odziedziczył po ojcu nie tylko talent, głos, ale też wygląd. Trudno byłoby Stingowi wyprzeć się rodzicielstwa. Muzyka prezentowana przez młodszego Sumnera brzmiała jak utwory samego Anglika w Nowym Jorku. Świetna rozgrzewka przed występem sobotniego wieczoru. Nie był to jednak jedyny support. Spotkanie na stadionie otwierał występ Anny Marii Jopek. Ten jednak pominęłam.

Gwiazda wieczoru - Sting zaśpiewał zarówno kawałki z czasów The Police, jak i utwory z solowego repertuaru. Śpiewał bardzo energicznie, płynnie przechodził z piosenki do piosenki, nie przestając grać. W trakcie występu nie było zbyt wielu anegdot, co bardzo mi się podobało. Nie lubię, gdy koncert jest nimi przedłużany. Dzięki sprawnemu przejściu między utworami już po godzinie zaczął się bis. Później był kolejny. Łącznie Sting grał 1,5 godziny.

Niespodzianką dla publiczności było pojawienie się na scenie Macieja Stuhra. Robił on za tłumacza, gdy gwiazda światowego formatu przemawiała nt. zagrożenia demokracji oraz Ukrainy. Koncert Stinga to gratka dla wszystkich fanów popowych brzmień. To również wisienka na torcie dla każdego miłośnika klasyki, pielęgnującego historię brzmień. To świetna okazja do zobaczenia 70-letniego faceta z gitarą, który jednocześnie szarpie struny i śpiewa. Nieprosta to sztuka i nieprzerwanie przeze mnie podziwiana.

Zawsze na koncertach staram się wyłapywać jakieś smaczki, które zostają w mojej pamięci. Tutaj z pewnością jest to marynarka króla pop. Miała ona żółty kolor, rozpromieniła zmęczoną i wypełniona zmarszczkami twarz muzyka, odjęła mu lat i dodała energii, której zazdrościć może niejeden nastolatek.

Jak oceniam głos Stinga? Brzmi bardzo dobrze. Nawet lepiej niż bardzo dobrze. Rezygnował co prawda z wyciągania wysokich dźwięków, ale wolę to niż playback. Jestem niesamowicie wdzięczna, że po latach czekania w końcu spełniłam swoje muzyczne marzenie. Mam ich jeszcze dużo, ale z każdego cieszę się równie mocno. W końcu nie każdy ma możliwość koncertowania jak porypany, a ja to robię każdego roku. Poza tym podziwianie legendy, która wpada na scenę, robi swoje z iskierką w oku, jakby miało się jej przypomnieć wszystko, co najpiękniejsze z lat młodości to fantastyczne doświadczenie.

Takich życzę sobie więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz