Dziś będzie o związkach. Nie, nie tych partnerskich. Tych zawodowych.
Żartowałam.
Ze związkami zawodowymi mam tyle wspólnego co z Radio Maryja. Jeśli o związki partnerskie się rozchodzi, bacznie je obserwuję w swoim codziennym życiu i czasami się zastanawiam, jak głupi musi być człowiek, żeby dać sobą tak pomiatać. Ale do rzeczy...
Przedstawię pięć charakterystycznych typów facetów, którzy przechadzają się na co dzień przed moimi oczyma i są w związkach. W związkach z płcią piękną!
1. Pantoflarz
Najgorsze co może być, to ciągłe podporządkowywanie się partnerce i brak własnego zdania. Notoryczne odbieranie telefonów z tłumaczeniem, dlaczego nie odebrałem telefonu po drugim sygnale, tylko dopiero po drugim połączeniu. Taki typ faceta długo nie pociągnie. Meczu nie obejrzy, piwa się nie napije, z kolegami się nie spotka. A już nie wspomnę o spotkaniu z koleżankami, bo takowe pewnie też pantoflarze kiedyś mieli. Ten przypadek jest nie do uratowania.
2. Playboy
Taki typ faceta ciągle czaruje. W czterech literach ma to, że każdą laskę bałamuci w ten sam sposób. Ważne, że działa i żadna się nie dowie. Taki facet wśród olewających go kobiet nazywany jest pier*olonym czarusiem. Nie potrafi nic innego, jak tylko pokazywać jaki to on jest seksowny, uwodzicielski i może mieć każdą używając taniego chwytu: "Bolało jak spadłaś z nieba?". Radzę omijać szerokim łukiem, bądź na spotkanie z takim zabrać dobrze naostrzoną siekierę. Może się przydać.
3. Pracuś
Zero życia. Jakiegokolwiek. Praca, praca i praca. Własna firma, pół etatu w państwówce i jeszcze fuchy na wieczory. W weekendy z kolei społeczna praca u znajomych i rodziny, bo przecież się nie odmawia, nie wypada, tak nie można. Taki człowiek nawet nie ma czasu spisać tego wszystkiego w terminarzu, a co dopiero zjeść, czy spamiętać daty urodzin własnych dzieci, o ile zdążył je w ogóle spłodzić w tak przepełnionym pracą życiu. O tych wszystkich rzeczach do wykonania przypominają mu telefonicznie osoby, u których czeka na niego kolejna robota. Na starość na pewno będzie miał co wspominać.
4. Pedał
Taki typ faceta wiąże się z kobietą nieświadomą, albo niewidomą. Innego rozwiązania nie widzę. Ciągle poprawianie włosów, lakierowanie grzyweczki i nienagannie ułożony wokół szyi szaliczek to nieodłączne elementy życia pedała. Mężczyzną tego nazwać nie mogę. To wbrew wszystkiemu, wbrew światu. Ten typ obowiązkowo nosi rurki. Najlepiej pistacjowe, koralowe lub czerwone. Muszą być jeszcze bardziej kobiece niż są w rzeczywistości. Dłonie wypielęgnowane jak po wizycie w salonie kosmetycznym błyszczą się z daleka. I weź tu powiedz takiemu, żeby Ci koło w samochodzie wymienił, albo komin przeczyścił. Zabawne.
5. Próżniak
Zawsze ma czas, nie obchodzą go inni ludzie i sytuacja ekonomiczna w kraju. Żyje według zasady "To co masz zrobić jutro, zrób trzy dni później. Będziesz miał więcej wolnego". Zanim zbierze się do czegoś musi minąć pół dnia. Później stwierdza, że jest za późno i odkłada robotę na kolejną dobę. Jego stały tekst to "Nie mam wolnych mocy przerobowych". Na każdą prośbę znajduje wymówkę lub mówi, że nie potrafi czegoś zrobić, bo nie jest wykształcony w tej dziedzinie. Ulubione miejsce to kanapa, a ulubione przedmioty do trzymania w dłoni to pilot do telewizora i puszka piwa. Pożytek z takiego lenia żaden. Również radzę unikać.
Faceci są tacy dumni, że posiadają jeden garnitur i jedną parę butów, pasujące do wszystkiego i na każdą okazję. Natomiast posiadają tyle odcieni, że my, kobiety, wcale nie mamy łatwo pakując się w związek. Ile to nerwów stracimy, póki rozpoznamy z jakim gadem mamy do czynienia. Moje drogie! Dużo obserwacji, mało działań i słów! W razie czego szybciej można będzie wyeliminować z gry niepotrzebnego gracza.
Anita.
sobota, 31 stycznia 2015
piątek, 30 stycznia 2015
Kobiety na traktory!
Jakiś tydzień temu miałam ogromne szczęście, jadąc do Opola autobusem prowadzonym przez kobietę. Ogólnie nie ufam kobietom za kierownicą, ale o tej Pani czytałam w gazecie wiele dobrego, więc postanowiłam od razu nie panikować.
Jak się okazuje, prowadząca oprócz tego, że jest niesamowitym kierowcą, (tam, gdzie autobusy jadą 50km/h, Ona pomykała aż 70 km/h, przejeżdżała na późnych żółtych i nie przepuszczała innych samochodów przed siebie, w miejscach zanikania lewego pasa, pytała wcześniej czy ktoś wysiada w danym miejscu, jeśli nie, to omijała je szerokim łukiem, a w zasadzie mostem, żeby nie pakować się w centrum) jest też super ciepłą babką.
Od wejścia do autobusu czuje się, że jedzie się z ciocią na wycieczkę. Pani Maria wita uśmiechem, bez względu na to, czy masz humor i cokolwiek Jej na wstępnie powiesz, czy też całkowicie Ją olejesz. Nie zachowuje się jak automat, który drukuje bilety, tylko z co drugą osobą zamieni kilka zdań, a jeśli usiądziesz zaraz za Nią, rozmowa trwa wieczność...
Co do rozmowy, którą to pewna dziewczyna prowadziła z wspaniałym kierowcą płci żeńskiej...
Pani Marysia opowiedziała całą historię tego, jak znalazła się w autobusie. Opowiadała o etapach zdobywania uprawnień i całej masie problemów, które spotykały ją w poprzedniej pracy (fizycznej).
Mówiła o tym, jak kupiła działkę, własnoręcznie ją przekopała, a następnie zasadziła jabłka, zadbała o pomidory i jakieś kwiatki, których to nazwa wyleciała mi z głowy wraz z sobotnim kazaniem.
"Kierowczyni" dała się poznać z jak najlepszej strony, w dodatku prawdziwej. Nie owijała w bawełnę, mówiła szczerze i od serca.
Gdy opuszczałam autobus, nie mogłam się powstrzymać i pogratulowałam Jej świetnej jazdy. W dodatku dojechała do celu cztery minuty przed czasem, a to się zdarza jedynie nielicznym. Dołączyła więc do mojej listy TOP 5 KIEROWCÓW PKS.
Morał? Kobiety na traktory.... tfuuuu.... Kobiety w autobusy!
Anita.
Jak się okazuje, prowadząca oprócz tego, że jest niesamowitym kierowcą, (tam, gdzie autobusy jadą 50km/h, Ona pomykała aż 70 km/h, przejeżdżała na późnych żółtych i nie przepuszczała innych samochodów przed siebie, w miejscach zanikania lewego pasa, pytała wcześniej czy ktoś wysiada w danym miejscu, jeśli nie, to omijała je szerokim łukiem, a w zasadzie mostem, żeby nie pakować się w centrum) jest też super ciepłą babką.
Od wejścia do autobusu czuje się, że jedzie się z ciocią na wycieczkę. Pani Maria wita uśmiechem, bez względu na to, czy masz humor i cokolwiek Jej na wstępnie powiesz, czy też całkowicie Ją olejesz. Nie zachowuje się jak automat, który drukuje bilety, tylko z co drugą osobą zamieni kilka zdań, a jeśli usiądziesz zaraz za Nią, rozmowa trwa wieczność...
Co do rozmowy, którą to pewna dziewczyna prowadziła z wspaniałym kierowcą płci żeńskiej...
Pani Marysia opowiedziała całą historię tego, jak znalazła się w autobusie. Opowiadała o etapach zdobywania uprawnień i całej masie problemów, które spotykały ją w poprzedniej pracy (fizycznej).
Mówiła o tym, jak kupiła działkę, własnoręcznie ją przekopała, a następnie zasadziła jabłka, zadbała o pomidory i jakieś kwiatki, których to nazwa wyleciała mi z głowy wraz z sobotnim kazaniem.
"Kierowczyni" dała się poznać z jak najlepszej strony, w dodatku prawdziwej. Nie owijała w bawełnę, mówiła szczerze i od serca.
Gdy opuszczałam autobus, nie mogłam się powstrzymać i pogratulowałam Jej świetnej jazdy. W dodatku dojechała do celu cztery minuty przed czasem, a to się zdarza jedynie nielicznym. Dołączyła więc do mojej listy TOP 5 KIEROWCÓW PKS.
Morał? Kobiety na traktory.... tfuuuu.... Kobiety w autobusy!
Anita.
środa, 28 stycznia 2015
Katecheza.
Nie, nie będzie tu treści religijnych. Nie tym razem. O katolickich uszach też nie teraz, choć to bardzo zabawne. Będzie o koncercie Luxtorpedy, który to mój kolega nazwał KATECHEZĄ. Bardzo mocno utkwiło mi to w głowie, oczywiście jako coś pozytywnego.
Minionej soboty wybrałam się na Luxów. Przed każdym Ich koncertem odliczałam dni, skakałam z radości i słuchałam Ich kawałków. Tym razem było inaczej. Koncert był przełożony, więc mój zapał minął wraz z odejściem w cień pierwszego terminu koncertu, przypadającego na grudzień.
Swoje zrobił też styczniowy czas, dla studentów przepełniony nauką. Przez chwilę przeszedł mi nawet przez głowę pomysł, żeby nie jechać na koncert, bo jeszcze trochę zaliczeń przede mną. Na szczęście pomysł ten wypadł mi szybko z głowy, a na koncercie bawiłam się bardzo dobrze.
Ogólnie aura pogodowa nie sprzyjała, było zimno i mokro. Tego dnia byłam na nogach od 4:45 i ostatnią rzeczą, jaką chciało mi się robić, to skakać, śpiewać i się uśmiechać, udając, że jestem pełna energii. Niemniej jednak humor poprawił mi się w busie, gdzie uśmiałam się za wszystkie czasy. To znaczy za mniej więcej pół roku, czyli czas jaki minął od ostatnich koncertów, wtedy akurat tych Woodstockowych.
Gdy tylko dojechaliśmy na miejsce, nie obyło się bez śmiesznych, niepotrzebnych wpadek, ale to pozostanie tajemnicą. Gdy udałam się do NCPP sprawdzić, czy wpuszczają już do środka ludzi, spotkałam się z dziwnym wzrokiem policjantów, siedzących w samochodzie na parkingu. Dopiero później zorientowałam się, że jestem w bluzce na ramiączkach, mamy styczeń, temperatura jest ujemna. No cóż... jak kto lubi Panowie Policjanci.
Co do wydarzeń, jakie miały miejsce już w środku, to jestem mile zaskoczona Supportem. Zwykle oglądałam kapele, słuchałam ich, ale nigdy nie zostawały mi w głowie na dłużej, niż na czas, kiedy to były przed moimi oczami. Tym razem było inaczej. Mocno polubiłam zespół Cuba de Zoo. Taaaakk, taakkkk, przystojny wokalista zrobił swoje, ale tak czy siak, muzyka idealna.
Nie obyło się bez punków, którzy przyszli, by porozlewać piwo na ludzi i zrobić trochę zamieszania, ale nie ma tego złego... była to dodatkowa rozrywka. Rozwalił mnie tylko widok kobiety w szpilkach, która próbowała wraz ze swoim partnerem tańczyć do muzyki supportu. Chyba pomyliła pani wydarzenia na facebooku...
Miejsca w czasie koncertu zajmowałam przeróżne, na początku tyły, wraz z każdą kolejną godziną przemieszczałam się w prawą stronę i coraz bliżej przodu, (Pozdrawiam dziewczynę, która przyszła w idealnie nakręconych lokach niczym na bal maturalny, w które to ciągle wpadałam nosem i wąchałam jakże aromatyczny zapach lakieru do ich utrwalenia. Następnym razem wyproszę cię z sali, za zatruwanie powietrza. ) aż w końcu wylądowałam pod samą barierką. Nie byłabym sobą, gdybym się tam nie wcisnęła. Jednak warto być niewielkiego gabarytu.
Luxtorpeda przywitała Nas pełnią energii i uśmiechami. Gdy zagrali Mambałagę, czułam się spełniona. Nawet jakoś przybyło mi sił, by wykrzyczeć: "Wyrzucam śmieci, to mi pomaga!". Tak właśnie działają na ludzi Luxy.
W trakcie Katechezy usłyszałam m.in. "Robaki", "Za Wolność", "Wilki dwa" czy "Nieobecny nieznajomy". Głosy facetów są jak miód na uszy. Swoją drogą, lata lecą, a Oni wciąż w tak dobrej formie. Naprawdę podziwiam. Hans wygląda jak mój rówieśnik. Wspaniały widok!
Teraz będzie coś, co potrafię najlepiej. Będę się chwaliła. Kilka razy uścisnęłam dłoń Drężmaka i Litzy. Dostałam Luxową kostkę i butelkę wody, którą jeszcze sekundę wcześniej pił Litza. Do domu wróciłam jako najszczęśliwsza osoba pod słońcem. Czar minął już następnego dnia, ale do kolekcji wspomnień dodaję kolejne, fantastyczne, którego nigdy nie zapomnę.
Anita.
Minionej soboty wybrałam się na Luxów. Przed każdym Ich koncertem odliczałam dni, skakałam z radości i słuchałam Ich kawałków. Tym razem było inaczej. Koncert był przełożony, więc mój zapał minął wraz z odejściem w cień pierwszego terminu koncertu, przypadającego na grudzień.
Swoje zrobił też styczniowy czas, dla studentów przepełniony nauką. Przez chwilę przeszedł mi nawet przez głowę pomysł, żeby nie jechać na koncert, bo jeszcze trochę zaliczeń przede mną. Na szczęście pomysł ten wypadł mi szybko z głowy, a na koncercie bawiłam się bardzo dobrze.
Ogólnie aura pogodowa nie sprzyjała, było zimno i mokro. Tego dnia byłam na nogach od 4:45 i ostatnią rzeczą, jaką chciało mi się robić, to skakać, śpiewać i się uśmiechać, udając, że jestem pełna energii. Niemniej jednak humor poprawił mi się w busie, gdzie uśmiałam się za wszystkie czasy. To znaczy za mniej więcej pół roku, czyli czas jaki minął od ostatnich koncertów, wtedy akurat tych Woodstockowych.
Gdy tylko dojechaliśmy na miejsce, nie obyło się bez śmiesznych, niepotrzebnych wpadek, ale to pozostanie tajemnicą. Gdy udałam się do NCPP sprawdzić, czy wpuszczają już do środka ludzi, spotkałam się z dziwnym wzrokiem policjantów, siedzących w samochodzie na parkingu. Dopiero później zorientowałam się, że jestem w bluzce na ramiączkach, mamy styczeń, temperatura jest ujemna. No cóż... jak kto lubi Panowie Policjanci.
Co do wydarzeń, jakie miały miejsce już w środku, to jestem mile zaskoczona Supportem. Zwykle oglądałam kapele, słuchałam ich, ale nigdy nie zostawały mi w głowie na dłużej, niż na czas, kiedy to były przed moimi oczami. Tym razem było inaczej. Mocno polubiłam zespół Cuba de Zoo. Taaaakk, taakkkk, przystojny wokalista zrobił swoje, ale tak czy siak, muzyka idealna.
Nie obyło się bez punków, którzy przyszli, by porozlewać piwo na ludzi i zrobić trochę zamieszania, ale nie ma tego złego... była to dodatkowa rozrywka. Rozwalił mnie tylko widok kobiety w szpilkach, która próbowała wraz ze swoim partnerem tańczyć do muzyki supportu. Chyba pomyliła pani wydarzenia na facebooku...
Miejsca w czasie koncertu zajmowałam przeróżne, na początku tyły, wraz z każdą kolejną godziną przemieszczałam się w prawą stronę i coraz bliżej przodu, (Pozdrawiam dziewczynę, która przyszła w idealnie nakręconych lokach niczym na bal maturalny, w które to ciągle wpadałam nosem i wąchałam jakże aromatyczny zapach lakieru do ich utrwalenia. Następnym razem wyproszę cię z sali, za zatruwanie powietrza. ) aż w końcu wylądowałam pod samą barierką. Nie byłabym sobą, gdybym się tam nie wcisnęła. Jednak warto być niewielkiego gabarytu.
Luxtorpeda przywitała Nas pełnią energii i uśmiechami. Gdy zagrali Mambałagę, czułam się spełniona. Nawet jakoś przybyło mi sił, by wykrzyczeć: "Wyrzucam śmieci, to mi pomaga!". Tak właśnie działają na ludzi Luxy.
W trakcie Katechezy usłyszałam m.in. "Robaki", "Za Wolność", "Wilki dwa" czy "Nieobecny nieznajomy". Głosy facetów są jak miód na uszy. Swoją drogą, lata lecą, a Oni wciąż w tak dobrej formie. Naprawdę podziwiam. Hans wygląda jak mój rówieśnik. Wspaniały widok!
Teraz będzie coś, co potrafię najlepiej. Będę się chwaliła. Kilka razy uścisnęłam dłoń Drężmaka i Litzy. Dostałam Luxową kostkę i butelkę wody, którą jeszcze sekundę wcześniej pił Litza. Do domu wróciłam jako najszczęśliwsza osoba pod słońcem. Czar minął już następnego dnia, ale do kolekcji wspomnień dodaję kolejne, fantastyczne, którego nigdy nie zapomnę.
Anita.
czwartek, 8 stycznia 2015
Ani słowa więcej.
Dokładnie taki tytuł nosi obejrzany przeze mnie film. Wiem, wiem... dużo ostatnio filmów, ale nic nie poradzę, że to właśnie one wpadają mi akurat pod rękę. A właściwie przed oczy...
"Ani słowa więcej" to produkcja łącząca w sobie takie gatunki jak komedia, romans i dramat. Historia, która zostaje przedstawiona w tej ekranizacji jest dość zabawna, bo główna bohaterka Eva- masażystka udając się z przyjaciółmi na przyjęcie poznaje dwie fantastyczne osoby, z którymi wiąże swoje dalsze losy.
Problem tkwi w tym, że Albert, z którym bohaterka postanawia zacząć się spotykać jest byłym mężem Marianne- kobiety, z którą Eva postanawia się zaprzyjaźnić.
Cała sytuacja nabiera tempa i jest bardzo zagadkowa. Film jest emocjonujący i niesamowicie prawdziwy. Niektórzy twierdzą, że zrozumieć mogą go jedynie dojrzali odbiorcy. Po części się z tym zgodzę, niemniej jednak uważam, iż młodsi odbiorcy także "wyciągną" z filmu to, do dla nich ważne.
W filmie ukazana zostaje niesamowita przyjaźń oraz swoboda w rodzinnych kontaktach. Na pierwszy plan wysuwają się najważniejsze życiowe wartości, często spychane przez nas na sam dół.
To kolejna pozycja filmowa nadająca się na nudny, leniwy wieczór, czy popołudnie przy kawie z przyjaciółmi. Polecam serdecznie.
Anita.
"Ani słowa więcej" to produkcja łącząca w sobie takie gatunki jak komedia, romans i dramat. Historia, która zostaje przedstawiona w tej ekranizacji jest dość zabawna, bo główna bohaterka Eva- masażystka udając się z przyjaciółmi na przyjęcie poznaje dwie fantastyczne osoby, z którymi wiąże swoje dalsze losy.
Problem tkwi w tym, że Albert, z którym bohaterka postanawia zacząć się spotykać jest byłym mężem Marianne- kobiety, z którą Eva postanawia się zaprzyjaźnić.
Cała sytuacja nabiera tempa i jest bardzo zagadkowa. Film jest emocjonujący i niesamowicie prawdziwy. Niektórzy twierdzą, że zrozumieć mogą go jedynie dojrzali odbiorcy. Po części się z tym zgodzę, niemniej jednak uważam, iż młodsi odbiorcy także "wyciągną" z filmu to, do dla nich ważne.
W filmie ukazana zostaje niesamowita przyjaźń oraz swoboda w rodzinnych kontaktach. Na pierwszy plan wysuwają się najważniejsze życiowe wartości, często spychane przez nas na sam dół.
To kolejna pozycja filmowa nadająca się na nudny, leniwy wieczór, czy popołudnie przy kawie z przyjaciółmi. Polecam serdecznie.
Anita.
wtorek, 6 stycznia 2015
"Zostań, jeśli kochasz" i tyle w temacie.
Po wielu próbach obejrzenia filmu pt. "Zostań, jeśli kochasz", w końcu udało mi się to zrobić. To był dość spontaniczny ruch, ale jak widać maksymalnie wykorzystany, bo i powstanie krótka recenzja.
Oczywiście film powstał w oparciu o książkę i wcale nie jestem bardzo do tyłu, bo jest to produkcja z sierpnia roku dwa tysiące czternastego.
Zdecydowanie film wymaga koncentracji i myślenia. Przez moment sama nie wiedziałam co się dzieje, bo pokazywane były sceny z różnych okresów życia bohaterki. Okazuje się jednak, że Mia Hall (główna bohaterka) po wypadku, w którym zginęli jej rodzice zostaje zawieszona przez jeden dzień między życiem, a śmiercią i musi podjąć decyzję (Och, jak ja tego nie lubię!), po której stronie stanie ostatecznie.
W tej adaptacji zderzyły się dwa światy muzyczne. Panna Hall- miłośniczka muzyki klasycznej staje w parze z młodzieńcem Adamem Wilde, miłośnikiem muzyki rockowej.
Gdy po siódmej minucie filmu usłyszałam jeden z moich ulubionych kawałków, wiedziałam, że film muszę obejrzeć do końca. Łącznie z napisami końcowymi. A co!
Film jest mi bliski dlatego, iż mimo gatunku muzycznego, który lubię pokazuje także problemy młodych ludzi, z którymi mniej więcej sama się zmagałam, czy też nadal zmagam.
Historia pokazuje miłość i przyjaźń w różnych odsłonach, problemy niby błahe i oczywiste, jednak trudne do rozwiązania, decyzje, które nigdy nie są proste, porzucane marzenia na rzecz ważniejszych rzeczy, co boli najbardziej. W "Zostań, jeśli kochasz" przedstawiona jest także potęga korzystania z każdej chwili oraz umiejętność przyjmowania tego, co daje nam los.
Jest to niewątpliwie film o radości przeplatającej się ze smutkiem, przez co łatwo rozmazać sobie tusz na rzęsach. Serdecznie go polecam, a na koniec zacytuję słowa jednej z bohaterek.
"Życie to jeden wielki, śmierdzący bajzel
i na tym polega jego piękno."
Anita.
poniedziałek, 5 stycznia 2015
Pięć rzeczy, których na pewno nie uda Ci się zrealizować w 2015 roku.
Dla tych, którzy nie zauważyli, albo jeszcze nie wytrzeźwieli po hucznym celebrowaniu imienin Sylwestra, informuję, iż mamy rok dwa tysiące piętnasty.
Niby nic znaczącego, bo zmienia się cyfra i nic poza tym, jednak wielu ludzi przypisuje temu wydarzeniu postanowienia, do których realizacji będą dążyć przez najbliższe dwanaście miesięcy.
Dwa lata temu także stworzyłam listę punktów "do odhaczenia", jednak do tej pory kilka z nich widnieje na poskładanej w kostkę karteczce i w zasadzie nic poza tym. Na realizację tych ostatnich nie mam odwagi, pieniędzy, albo po prostu nie chce mi się ruszyć tyłka.
W każdym razie wiem, że z takich postanowień niewiele wynika, także pragnę Ci przedstawić, czego nie uda Ci się w tym roku osiągnąć mimo chęci i wielkich starań.
1. NIE SCHUDNIESZ.
To pewnie. Nie ma się co oszukiwać. I tak wracając z pracy/uczelni/szkoły wstąpisz do najbliższej knajpy fast food, aby zakupić, a następnie zjeść kebaba w ramach obiadu. Przecież nie wytrzymasz czekania o głodzie w korku, a już na pewno nie będzie Ci się chciało przygotowywać zdrowego posiłku po godzinie 18:00, kiedy padasz na twarz. Znając życie nie pogardzisz także browarkiem na dobre trawienie lub wtedy, kiedy kumpel zaproponuje weekendowe piwko, dwa, ewentualnie siedem.
2. NIE ODSTAWISZ INTERNETU NA RZECZ REALNYCH KONTAKTÓW.
Wraz z postępem technologii nie ma w ogóle takiej możliwości, że wychodząc z domu zostawiasz laptop, tablet czy telefon schowany pod łóżkiem czy głęboko w szafie. Co zrobisz gdy w towarzystwie każdy wyciągnie swoje urządzenie i będzie wpatrzony w nie jak w obrazek, lajkując kolejne zdjęcie spożywanego przez Was jedzenia? Zaczniesz rozmawiać? Bardzo śmieszne. Chyba sam ze sobą.
3. NIE UPOMNISZ SIĘ O PODWYŻKĘ.
Obiecanki cacanki, ale w tym roku także zabraknie Ci odwagi, by upomnieć się o to, co Ci się należy. Nie zrobisz tego, bo przestraszysz się utraty obecnego stanowiska, albo będzie Ci wstyd przed kolegami, kiedy wyjdziesz z gabinetu szefa z kwaśną miną. Myślę, że najlepiej będzie jeśli poczekasz do przyszłego miesiąca, albo nawet roku. Wtedy na pewno nie wiadomo skąd pojawi się w Tobie duch walki o swoje. Ha ha, dobre mi sobie.
4. NIE RZUCISZ PALENIA.
Udaje się to nielicznym. Nie myśl, że trafisz do ich grona. Jeśli chciałbyś rzucić palenie, zrobiłbyś to już dawno, a nie czekał na Nowy Rok i bezsensowne postanowienia. Pewnie, że łatwiej jest postawić sobie konkretną datę wcielenia w życie nowej zasady, natomiast wiem, że bardziej efektywne będzie stanowcze i systematyczne odchodzenie od nałogu, czego Ty nie jesteś w stanie podjąć, bo jesteś tchórzem. Wciąż preferujesz zasadę "gimbusów": Albo grubo, albo wcale. No to niech będzie gruby i czerwony... rak, którego w sobie hodujesz.
5. NIE SPOTKASZ SIĘ ZE STARYMI ZNAJOMYMI.
To oczywiste. Nie ważne czy spotkanie zaplanujesz na początku roku, czy też tuż przed planowaną datą wydarzenia. Nigdy nie przyjadą wszyscy, część ze znajomych Cię nie lubi, z kolejną częścią nie masz wspólnych tematów do rozmów, a jeszcze kolejna część od klasowego spotkania woli wakacje w Grecji w pięciogwiazdkowym hotelu. Nie masz się po co starać. I tak Cię oleją.
Mam nadzieję, że powyższe przemyślenia bardziej zmotywowały, niż pozbawiły chęci pracy nad sobą. Trzymam kciuki za Twoją przemianę, bez względu na to, czego ona dotyczy. Nad sobą również postaram się pracować.
Anita.
Subskrybuj:
Posty (Atom)