Po wielu próbach obejrzenia filmu pt. "Zostań, jeśli kochasz", w końcu udało mi się to zrobić. To był dość spontaniczny ruch, ale jak widać maksymalnie wykorzystany, bo i powstanie krótka recenzja.
Oczywiście film powstał w oparciu o książkę i wcale nie jestem bardzo do tyłu, bo jest to produkcja z sierpnia roku dwa tysiące czternastego.
Zdecydowanie film wymaga koncentracji i myślenia. Przez moment sama nie wiedziałam co się dzieje, bo pokazywane były sceny z różnych okresów życia bohaterki. Okazuje się jednak, że Mia Hall (główna bohaterka) po wypadku, w którym zginęli jej rodzice zostaje zawieszona przez jeden dzień między życiem, a śmiercią i musi podjąć decyzję (Och, jak ja tego nie lubię!), po której stronie stanie ostatecznie.
W tej adaptacji zderzyły się dwa światy muzyczne. Panna Hall- miłośniczka muzyki klasycznej staje w parze z młodzieńcem Adamem Wilde, miłośnikiem muzyki rockowej.
Gdy po siódmej minucie filmu usłyszałam jeden z moich ulubionych kawałków, wiedziałam, że film muszę obejrzeć do końca. Łącznie z napisami końcowymi. A co!
Film jest mi bliski dlatego, iż mimo gatunku muzycznego, który lubię pokazuje także problemy młodych ludzi, z którymi mniej więcej sama się zmagałam, czy też nadal zmagam.
Historia pokazuje miłość i przyjaźń w różnych odsłonach, problemy niby błahe i oczywiste, jednak trudne do rozwiązania, decyzje, które nigdy nie są proste, porzucane marzenia na rzecz ważniejszych rzeczy, co boli najbardziej. W "Zostań, jeśli kochasz" przedstawiona jest także potęga korzystania z każdej chwili oraz umiejętność przyjmowania tego, co daje nam los.
Jest to niewątpliwie film o radości przeplatającej się ze smutkiem, przez co łatwo rozmazać sobie tusz na rzęsach. Serdecznie go polecam, a na koniec zacytuję słowa jednej z bohaterek.
"Życie to jeden wielki, śmierdzący bajzel
i na tym polega jego piękno."
Anita.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz