środa, 28 stycznia 2015

Katecheza.

          Nie, nie będzie tu treści religijnych. Nie tym razem. O katolickich uszach też nie teraz, choć to bardzo zabawne. Będzie o koncercie Luxtorpedy, który to mój kolega nazwał KATECHEZĄ. Bardzo mocno utkwiło mi to w głowie, oczywiście jako coś pozytywnego.

          Minionej soboty wybrałam się na Luxów. Przed każdym Ich koncertem odliczałam dni, skakałam z radości i słuchałam Ich kawałków. Tym razem było inaczej. Koncert był przełożony, więc mój zapał minął wraz z odejściem w cień pierwszego terminu koncertu, przypadającego na grudzień.









          Swoje zrobił też styczniowy czas, dla studentów przepełniony nauką. Przez chwilę przeszedł mi nawet przez głowę pomysł, żeby nie jechać na koncert, bo jeszcze trochę zaliczeń przede mną. Na szczęście pomysł ten wypadł mi szybko z głowy, a na koncercie bawiłam się bardzo dobrze.

         Ogólnie aura pogodowa nie sprzyjała, było zimno i mokro. Tego dnia byłam na nogach od 4:45 i ostatnią rzeczą, jaką chciało mi się robić, to skakać, śpiewać i się uśmiechać, udając, że jestem pełna energii. Niemniej jednak humor poprawił mi się w busie, gdzie uśmiałam się za wszystkie czasy. To znaczy za mniej więcej pół roku, czyli czas jaki minął od ostatnich koncertów, wtedy akurat tych Woodstockowych.









          Gdy tylko dojechaliśmy na miejsce, nie obyło się bez śmiesznych, niepotrzebnych wpadek, ale to pozostanie tajemnicą. Gdy udałam się do NCPP sprawdzić, czy wpuszczają już do środka ludzi, spotkałam się z dziwnym wzrokiem policjantów, siedzących w samochodzie na parkingu. Dopiero później zorientowałam się, że jestem w bluzce na ramiączkach, mamy styczeń, temperatura jest ujemna. No cóż... jak kto lubi Panowie Policjanci.

          Co do wydarzeń, jakie miały miejsce już w środku, to jestem mile zaskoczona Supportem. Zwykle oglądałam kapele, słuchałam ich, ale nigdy nie zostawały mi w głowie na dłużej, niż na czas, kiedy to były przed moimi oczami. Tym razem było inaczej. Mocno polubiłam zespół Cuba de Zoo. Taaaakk, taakkkk, przystojny wokalista zrobił swoje, ale tak czy siak, muzyka idealna.










         Nie obyło się bez punków, którzy przyszli, by porozlewać piwo na ludzi i zrobić trochę zamieszania, ale nie ma tego złego... była to dodatkowa rozrywka. Rozwalił mnie tylko widok kobiety w szpilkach, która próbowała wraz ze swoim partnerem tańczyć do muzyki supportu. Chyba pomyliła pani wydarzenia na facebooku...

         Miejsca w czasie koncertu zajmowałam przeróżne, na początku tyły, wraz z każdą kolejną godziną przemieszczałam się w prawą stronę i coraz bliżej przodu, (Pozdrawiam dziewczynę, która przyszła w idealnie nakręconych lokach niczym na bal maturalny, w które to ciągle wpadałam nosem i wąchałam jakże aromatyczny zapach lakieru do ich utrwalenia. Następnym razem wyproszę cię z sali, za zatruwanie powietrza. ) aż w końcu wylądowałam pod samą barierką. Nie byłabym sobą, gdybym się tam nie wcisnęła. Jednak warto być niewielkiego gabarytu.

       Luxtorpeda przywitała Nas pełnią energii i uśmiechami. Gdy zagrali Mambałagę, czułam się spełniona. Nawet jakoś przybyło mi sił, by wykrzyczeć: "Wyrzucam śmieci, to mi pomaga!". Tak właśnie działają na ludzi Luxy.




     




          W trakcie Katechezy usłyszałam m.in. "Robaki", "Za Wolność", "Wilki dwa" czy "Nieobecny nieznajomy". Głosy facetów są jak miód na uszy. Swoją drogą, lata lecą, a Oni wciąż w tak dobrej formie. Naprawdę podziwiam. Hans wygląda jak mój rówieśnik. Wspaniały widok!

        Teraz będzie coś, co potrafię najlepiej. Będę się chwaliła. Kilka razy uścisnęłam dłoń Drężmaka i Litzy. Dostałam Luxową kostkę i butelkę wody, którą jeszcze sekundę wcześniej pił Litza. Do domu wróciłam jako najszczęśliwsza osoba pod słońcem.  Czar minął już następnego dnia, ale do kolekcji wspomnień dodaję kolejne, fantastyczne, którego nigdy nie zapomnę.











Anita.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz