wtorek, 31 maja 2016

ROCK OPOLE 2016

Każde większe miasto posiada w repertuarze imprez kulturalnych wydarzenie, które pozwala miastu z niego słynąć. Opole słynie z Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej, który przypada na 3-5 dzień czerwca. Przed i po festiwalu dzieje się równie dużo, co w jego trakcie. Jedną z imprez poprzedzających tę najważniejszą jest ROCK OPOLE, festiwal tematyczny, darmowy, cykliczny. W tym roku podczas tej imprezy wystąpili: Piotr Zioła, Lao Che, Coma i Dawid Podsiadło. Był tłum i dobra muzyka, pozostał niedosyt.


fot. nto.pl


Wieczór rozpoczęłam od Lao Che. Wciąż nie rozumiem, jak mogłam nie słuchać wcześniej tej kapeli. Są genialni, skromni, utworami trafiają w każdy czuły punkt, łapiąc tym samym za serce. Na scenie pojawili się mocnym wejściem, przywitali pięknym brzmieniem i utęsknionym głosem Huberta Spiętego Dobaczewskiego. Muzyka prezentowana na scenie była tworem kilku płyt. Z albumu Dzieciom, który jest moim ulubionym albumem, Lao Che zaśpiewało m.in. Wojenkę i Erratę. Errata to nostalgia, spokój i delikatność. Grupa dała pełnowymiarowy pokaz swojej twórczości. Mało komentarzy, dużo muzyki. Muzyki dobrej, mocnej, zawsze na czasie i zabijającej na jakiś czas apetyt muzyczny. Na jakiś czas, bo ulubionych zespołów chce się słuchać częściej, częściej, częściej...


Zawiodłam się Comą. Koncert był dobry, ale to już nie Coma, a Piotr Rogucki z zespołem. Prezentowana muzyka mnie cieszyła, Rugucki zaśpiewał poprawnie, standardowo towarzyszyła Mu biała koszula dodająca klasy i burząca stereotyp rockmana w skórzanych gaciach, ale brakowało powera, który dało się słyszeć na koncertach Comy jeszcze kilka lat temu. Piotr zaśpiewał Sto tysięcy jednakowych miast, Los, cebulę i krokodyle łzy, które wykrzyczałam ile w płucach sił, Spadam, zawsze mnie rozklejające. Koncert był bardzo krótki. Za krótki jak na zespół, który ma do pokazania o wiele więcej. Jestem zadowolona, że znów usłyszałam Roguca, bo Go niezmiennie kocham i darzę szacunkiem, ale wiem, że stać kapelę na więcej, i tego WIĘCEJ chciałam doznać podczas Rock Opole.


Gwiazdą wieczoru był Dawid Podsiadło. Młody, utalentowany mężczyzna, którego poczynania śledzę od dawien dawna. W tym roku Dawida (podobnie jak powyższe kapele) słyszałam już dwukrotnie. Tamte koncerty były okraszone wszystkim, co najlepsze. Koncert Dawida też pokazał wszystko, co najlepsze. Podsiadło wystartował z grubej rury kawałkiem Forest, przy którym z nieba poleciały na ziemię hektolitry deszczu. Ludzie mówili, że to pech, a ja mówię, że to celowy zabieg pasujący do nocnej aury panującej na Błoniach Politechniki Opolskiej. Drugą piosenką (nie lubię słowa piosenka, ale niech będzie) było nic innego jak W Dobrą Stronę. Z każdym kolejnym brzmieniem ludzi pod sceną było mniej, ale najdzielniejsi wytrwali w błocie i kałużach po kostki. Koncert, który winien być najlepszy, najdłuższy, okazał się być najkrótszy i nie taki dobry, mimo zagranej śmietanki muzycznej Dawida Podsiadło. Nie było bisu, który dla mnie jest jedną z ważniejszych części koncertu. 


Koncerty plenerowe mają to do siebie, że człowiek bardziej nastawia się na spotkanie z ludźmi, często dawno niewidzianymi, niż na słuchanie muzyki i uczestniczenie w koncercie zarówno ciałem, jak i duchem. Było przyjemnie, bo posłuchałam na żywo czegoś, za czym tęsknię każdego dnia, ale nie na tyle przyjemnie, abym wychwalała ten festiwal na łamach świata. Zamknięte koncerty tych artystów są znacznie lepsze, emocje wyrywają się z ciała, a publika nie rozgląda się na boki,  bo tam widzi ciemność. Liczy się tylko scena.

Rock Opole 2016 przeszło do historii. Ja, największy przeciwnik przedmiotu historia, bardzo chętnie do niej wrócę.







Anita

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz