sobota, 7 maja 2016

3 MAJÓWKA 2016, WROCŁAW

Niedługo lato. Ludzie wychodzą z zakamarków domów, mole wychodzą z szafy, a myszy pchają się do chat w każdej możliwej sekundzie. Słońce wstaje wcześniej, Ty pewnie też. Pracujesz więcej, bo sezon, bo trzeba. Ja się uczę więcej, bo tak wypada, bo sesja. Mimo wszystko, na przyjemności też czas znaleźć się musi. Taką przyjemnością była 3 Wrocławska Majówka, która zgromadziła w Rynku, Hali Stulecia i na Pergoli śmietankę sceny muzycznej. Dodatkowo padł kolejny Gitarowy Rekord Guinnessa.


fot. gazeta.pl




Europejska Stolica Kultury, którą w tym roku jest Wrocław, przyciągnęła w swoje ramiona ogromną ilość fanów muzyki i gitarowych brzmień. Do tego przyczynił się line-up tegorocznej Majówki.

1 maja Wrocławski Rynek ugościł gitarzystów, którzy odgrywając utwór Hey Joe zespołu The Jimi Henrix Experience pobili kolejny rekord. 7356 gitar wybrzmiało z największą petardą. Chętnie dołączę do tego teamu za rok. Wieczorne koncerty nie zostały przeze mnie zarejestrowane, jednak kolejne dni zrekompensowały tę "muzyczną stratę".

Poniedziałek przywitał mnie słonecznie, mimo to do ostatnich chwil nie byłam pewna, czy powinnam wyjść do ludzi. Zawsze mam z tym problem. Gdy już wyszłam, zostałam pozytywnie zaskoczona. Miejscem, ludźmi, atmosferą. Plener robi swoje. 

Mela Koteluk przywitała mnie swoim ciepłym głosem, który mógłby mnie usypiać każdego dnia, nawet wtedy gdy spać mi się nie chce. Melodia ulotna czy ukochane Fastrygi zaspokoiły mój apetyt na Melę, jeszcze do niedawna rosnący bardzo gwałtownie. Meli głos wpadł mi w ucho, a jej spodnie w oko. 

Monikę Brodkę, jej Versovie i Grandę usłyszałam. Na tym mi najbardziej zależało, bo gdy plan majówki jest nafaszerowany gwiazdami jak krokiety, które przyrządzam, trudno jest oddać całą swą uwagę jednemu artyście. Brodkę słyszałam na żywo pierwszy raz i mnie nie zachwyciła. W jej śpiewaniu było dużo pisku, który mimo pięknej otoczki i białych ubrań całej załogi, przykuwających wzrok, delikatnie zraził. 






Taco Hamingway to nie moja bajka, ale we wrześniu ubiegłego roku usłyszałam o jego fantastycznym występnie na Open'erze i zaciekawiła mnie jego postać. Wystarczyło, abym zobaczyła go na telebimie i usłyszała banalny, chwytliwy utwór Awizo, aby wydać osąd. Piosenka działa jak hipnoza, głowa kołysze się będąc w muzycznym transie. Nie zamierzam zagłębiać się w twórczość Filipa Szcześniaka. 

Artur Rojek fascynuje mnie od zawsze. Kawałki zespołu Myslovitz czy solowa twórczość są tak samo przyjemne dla ucha. Podobnie jak w przypadku Brodki, chciałam Rojka zobaczyć i usłyszeć na żywo. Było subtelnie, z klasą i czysto. Z chęcią wybiorę się na pełnowymiarowy koncert Artura.

Jeśli chodzi o KULT, to klasyk nade wszystko. Klasyk, który nigdy się nie przeje i zawsze chce się go więcej. Nie był to mój pierwszy koncert Kazika, stąd nie uczestniczyłam w jego całości. Mimo to usłyszałam PolskęBarankaSowietówArahję. Nie wyobrażam sobie koncertu Kultu z innym repertuarem. O KULTowym wieczorze i KULTowej biografii już kiedyś pisałam. Każdy z nas mógłby się od Kazika dużo nauczyć. Świetnie wpisał się swoimi utworami w klimat świąt obchodzonych w majowy weekend.






Hey. Ach, co to był za koncert. Kaśka Nosowska czarowała głosem, a ja byłam uradowana możliwością usłyszenia jej w końcu na żywo. Cenię ją za to, że wyśpiewuje moją biografię (Niekochanym dzieciom wciąż chłodno...) w Misiach. Jest nietuzinkowa, wygląda i śpiewa specyficznie. Dzięki Wrocławskiej Majówce mogłam usłyszeć Prędko, prędzej, widniejące od kilku tygodni w czołówce rankingów rozgłośni radiowych oraz Teksański, który jest skomplikowany jak sama Nosowska. 

Na koniec tego majówkowego dnia poznałam Selah Sue, belgijską piosenkarkę, sprawczynię muzyki do znanej mi reklamy Kinder Bueno. Selah przełamała w mojej głowie kolejny stereotyp. Nie ten o kiepskich wokalistkach, a ten o kiepskiej zagranicznej muzyce. Kobieta śpiewa z klasą i nutką romantyzmu. Dwa kawałki pozwoliły mi się do niej przekonać, choć jej muzyka to nie moja bajka. This World odprowadził mnie do wyjścia. 

Żałuję, że nie usłyszałam tego dnia Korteza, bowiem ostatnimi czasy jestem nim zahipnotyzowana i jak na początku jego wielkiego boomu w mediach nie potrafiłam go zrozumieć, tak z każdym dniem coraz bardziej zbliżam się do jego twórczości. 





Drugiego dnia Majówki całkowicie oddałam się muzyce. Zaczęłam od Luxtorpedy, która swoim nowym albumem MYWASWYNAS idealnie wpisała się w Święto 3 Maja. Było dużo szczerości, patriotyzmu, dumy i wyrzucanych, choć zapomnianych już żali. Luxy zagrały m.in.: Jak husariaSilnalina44 dniMambałagęAutystycznego, bez którego nie wyobrażam sobie koncertu Luxtorpedy, Pod sufitemNiezalogowanego czy Wilki Dwa. W piosenkach było dużo więcej Hansa niż słyszałam do tej pory, aczkolwiek było to pewne urozmaicenie, które zaowocowało dobrym koncertem.

Domowe Melodie albo się kocha, albo... kocha. Pidżamowy i sielankowy nastrój ogarnął mnie totalnie. Twórczość Domowych jest lekarstwem na wszelkie duchowe schorzenia. Oni wychodząc do ludzi w pidżamie wyglądają świetnie. Ja niekoniecznie byłabym zaakceptowana przez społeczeństwo, aczkolwiek w domu udziela mi się ich klimat. Koncert był radosny, publiczność zapełniła Halę Stulecia po brzegi. Śpiewaliśmy BrzydalaRio, genialne Techno, wizytówkę Domowych Melodii- Grażkę oraz Zbyszka, żeby Grażka sama nie była.

Podczas zeszłorocznego Woodstocku jadłam "obiad" przy muzyce Organka. Już wtedy noga pląsała mi do samego nieba. We Wrocławiu było tylko lepiej. Organek dał czadu rozpoczynając koncert ostrym graniem. Momentami było za dużo instrumentów i nie słysząc treści wyłączałam się myślami. Tomasz zagrał Kate MossO, matko!Głupi jaDziewczyna Śmierć i wiele innych. Były anglista zaspokoił mój muzyczny apetyt. 

Zespół Coma potraktowałam jak KULT. Słysząc go wiele razy postanowiłam skupić się na nowościach muzycznych. Mimo to udało mi się usłyszeć Spadam, z którym to do końca życia będę wiązała zasłyszaną na XX Przystanku Woodstock historię opowiedzianą przez Roguckiego. Sto tysięcy jednakowych miast prowadziło mnie do hali.

W Hali nastąpił wybuch. Wybuch muzyczny. Na scenie pojawiła się Maria Peszek, która w całej Majówce ciekawiła mnie najbardziej. Nie omieszkałam pozostać do końca jej koncertu. Maryśka to petarda. Szczera, charyzmatyczna, ambitna. W swoich tekstach przekazuje maksimum treści. Choć nie wygląda najprzyjaźniej, przyciągnęła tłum śpiewający całym gardłem każdą z zagranych piosenek. Polska A B C i D grana była dwukrotnie, co połechtało moje ego. Usłyszałam m. in. Pan nie jest moim pasterzemLudzie PsySorry PolskoModern Holocaust czy wreszcie Elektryk, podczas którego dojrzałam obok Kubę Kawalca z Happysad i Macieja Wasio z OCN. O tym duecie pisałam na początku roku. Po krótkim zastanowieniu się wrzuciłam jedynkę i pognałam w ich stronę. 







Choć o pidżamie już było, ta prawdziwa wtargnęła na otwartą scenę w godzinach wieczornych. Załapałam się na drugą połowę tak zacnego koncertu. Załapałam się na najlepsze kawałki. Choć w deszczu, to z wielką energią wyśpiewałam Do nieba wziętychTwoją generacjęBułgarskie centrum hujozyEzoteryczny PoznańBal u senatoraWirtualnych chłopców. Koncert Pidżamy Porno standardowo już został okraszony Pasażerem, przy którym wszyscy wycierali ręcznikiem plecy, a nogami gasili papierosa. W tany z pewnością poszedł cały Wrocław. 

Przed przepięknym koncertem Happysad skoczyłam zobaczyć  Łąki Łan. Bardzo podoba mi się ich Galeon oraz Jammin', jednak nie było mi dane usłyszeć akurat tych kawałków. Łąki Łan to kosmiczna muzyka, w której odnaleźć się nie potrafię, niemniej jednak dobrze było przekonać się na własnej skórze, jak grają. Ciar nie miałam. 







Nadszedł szczególny czas. Czas przeznaczony na fragment koncertu Happysad. Była magia, był otulający głos Kuby i były moje ulubione kawałki, przy których czasem rzucałam się w wir Pogo, a czasem kołysałam niczym babie lato na wietrze. Zrobiło się bardzo klimatycznie, gdy wybrzmiał kawałek W piwnicy u dziadka, przywołujący miłe wspomnienia z młodości czy też wyimaginowanych momentów swojego życia. Happysad zagrał też Taką wodą byćNie ma niebaMów mi dobrzeBez znieczulenia. Nigdy nie napiszę złego o kapeli Happysad. NIGDY. 

Ostatni koncert, który przyszło mi wysłuchać był koncertem Dawida Podsiadło. Słysząc go wraz z początkiem roku nie mogłam postąpić inaczej. Śledziłam jego losy od samego X Factora i w jakiś sposób czuję się z nim związana. Wrocławski koncert rozpoczął nietypowo jak na muzyków przystało, bo zaczął od największych hitów, które zazwyczaj gra się na końcu. Tegoroczny Forest i W dobrą stronę przywitały zgromadzonych. Był też kawałek No,  moja ukochana BelaPastempomat4:30 wprowadziła do sali nutkę melancholii, zadumy. W górze pojawiły się telefony z włączonymi latarkami, ludzie zamilkli. Przy Trójkątach i Kwadratach robiłam siku i żegnałam się z Wrocławiem.



Miejsce zdecydowanie nadaje się na tego typu imprezy. Jest gdzie się podziać, jest gdzie zjeść. Kolejki były wszędzie, ale to urok imprez masowych, szczególnie z takim przytupem jak ta. Wrocławska Majówka była pogodna, przepełniona dobrą muzyką i fantastycznymi ludźmi, którzy podobnie jak ja mają coś z głową przyjeżdżając na takie spotkania. Pokaz Fontanny Multimedialnej był ciekawym widowiskiem, przy którym dało się potańczyć, a nawet pośpiewać. Zrobiło się romantycznie i spokojnie. 

Majówkę wpisuję na stałe w kalendarz imprez plenerowych. 

Imprez, które pamięta się do końca życia.









Anita

3 komentarze:

  1. Selah to Belgijka, nie Brytyjka ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Koncert Korteza był magiczny, jednak wydaje mi się, że tylko dla tych, którzy dobrze znają jego twórczość. :) Bez znajomości słów niestety ciężko na żywo zrozumieć tekst i sens piosenki, co akurat w twórczości Korteza jest moim zdaniem podstawą! Jego styl śpiewania (swego rodzaju niedbałość) na koncercie może lekko denerwować, bo piosenki bardzo się rozmywają, ale fani na pewno byli zachwyceni.
    Ja podobnie jak Ty ostatnio zainteresowałam się postacią Korteza - zwłaszcza utwór "Z imbirem" zrobił na mnie ogromne wrażenie, kiedy zdałam sobie sprawę z niesamowitych metafor, które zawładnęły moim sercem! Na koncercie liczyłam na więcej doznań, jednak nie mogę powiedzieć, że się zawiodłam. Na pełnometrażówkę bym się nie wybrała, ale chętnie jeszcze kiedyś posłuchałabym na żywo na jakimś festiwalu! :D
    Pozdrawiam, Cela :)

    OdpowiedzUsuń