poniedziałek, 27 sierpnia 2018

MĘSKIE GRANIE, ŻYWIEC, AMFITEATR POD GROJCEM 25.08.2018

Męskie Granie to wydarzenie, w którym chciałam choć raz w życiu uczestniczyć. To dlatego, aby poczuć klimat, który jest mi naznaczany rokrocznie nagraniami zamieszczanymi przez innych w sieci. W tym roku udało mi się trafić pod scenę MG, i to nie byle gdzie, bo do samego Żywca





Amfiteatr pod Grojcem przywitał mnie pięknym widokiem. Most, który prowadził pod scenę jest bardzo uroczy. Sprawił on jednak kłopot podczas opuszczania przez tłum miejsca wydarzenia. 

Pogoda tego dnia bardziej przypominała jesienną, niż letnią, jednak cztery warstwy ubrań chroniły mnie przed chłodem i deszczem, który momentami delikatnie padał. Liczne budki z piwem, a także gadżetami Trójki i Męskiego Grania przykuwały wzrok, scena z kolei ciągle żyła. Stelmach spisał się na medal. 

Na pierwszy ogień poszedł Pink Freud. Zespół prowadzony przez Wojtka Mazolewskiego, którego znam z zupełnie innej strony, mile mnie swoim występem zaskoczył. Był to rock-jazz, jak sam wokalista powiedział. Na scenie gościnnie pojawił się Spięty z Lao Che, a także Abradab, który wykonał utwór Miasto jest nasze. Artyści maksymalnie wczuli się role, występ był więc poezją. Wystąpiła także Daria Zawiałow, która chwilę później miała swój pełnowymiarowy koncert.

Wokalistka zaprezentowała kawałki z płyty A kysz, a także covery. Jednym z nich była Meluzyna Małgorzaty Ostrowskiej. Ku mojemu zaskoczeniu sama diwa pojawiła się na scenie, aby swoim głosem ukoronować ten występ. Było zjawiskowo. 


Kolejny występ przypadł w udziale zespołowi Illusion. To mój faworyt jeśli chodzi o rockowe ballady. Ostre słowa wyrażone przez słodkie melodie to coś, czego na rynku muzycznym wciąż jest mało, dlatego odbiór zespołu sprawia radość. Na scenie gościnnie pojawił się Krzysztof Zalewski, którego postać jest przeze mnie mocno szanowana. Wspólne wykonanie Polsko zagwarantowało ciary. Mam wrażenie, że wokalistów łączy ta sama ważna idea. 





Grupa Nosowska z ciocią Kasią na czele pokazała prawdziwe show. Wiedziałam, jaki wizerunek sceniczny nosi obecnie artystka, jednak widząc go na żywo oniemiałam. Wyraźnie młodsza, równie zabawna i sympatyczna kobieta w ironiczny sposób opowiedziała o różnych aspektach naszego życia. Nie mogę doczekać się płyty.

Koncert Zalewskiego to kolejna ciekawa opowieść albumu Złoto, który znam na pamięć. Dzięki nieco zmienionej aranżacji nie było odgrzanego kotleta. Radość z widoku tak utalentowanej osoby była ogromna. Lubię ubiór Krzysztofa. Różnokolorowe marynarki w cekiny przełamują pazur, który prezentuje. Wszystko jest pełne smaku i wdzięku.

Projekt ONA to zupełnie nowe odkrycie. Widząc na scenie Organka trochę się przeraziłam. Do tej pory było go wszędzie pełno, myślałam, że zrobił miejsce na scenie dla innych. Zrobił. Zespół Organek stanowił tło do bardzo kobiecego projektu nawołującego do szanowania wolności. Na scenie pojawiła się m.in. Barbara Wrońska, która miała swój występ także na Scenie Ż. Hitem dla mnie było pojawienie się Katarzyny Groniec i Renety Przemyk. Nigdy nie słyszałam tych głosów na żywo. Poznałam je od razu z najlepszej możliwej strony. Fantastyczne wcielenie się w rolę, głosy jak dzwony. Jeden z lepszych momentów wieczoru.

Wisienką na torcie był występ Orkiestry Męskiego Grania. Jeśli śledzisz mojego bloga, widziałeś tu mnóstwo relacji z koncertów Zalewskiego, Korteza czy Podsiadło. To moi ulubieńcy. Połączenie tak wybitnych postaci sprawiło, że nastąpiła totalna eksplozja. Panowie rozwalili system wielokrotnie. Zrobili to swoim byciem, aranżami, charyzmą, a przede wszystkim skromnością. Dawid okrasił wszystko poczuciem humoru, Kortez spokojem, a Zalewski dobrym słowem. 

Do Świętej Trójcy dołączył Marcin Dorociński, który idealnie pasował do utworu Skubasa - Nie mam dla Ciebie miłości. Mimo podzielonych zdań na temat jakości występu, mam o nim te dobre. Podobało mi się wczucie w rolę, co nie jest niczym dziwnym. W końcu występ przypadł w udziale aktorowi.





Był oczywiście bis. Oklaski, piski, wrzaski. I Scena Ż. Tam prezentowały się młode duszyczki, zasługujące na rozgłos. Zagrali tam: Miro Kępiński, Limboski, Barbara Wrońska, New People oraz Bass Astral x Igo. Zamykający scenę dostali więcej czasu na występ z powodu małych problemów technicznych panującej na dużej scenie tuż przed finałowym występem. Cieszę się, że trafiło właśnie na nich, bo to kolejni uzdolnieni mężczyźni, którzy powinni podbić świat. Choć wolę ich w wydaniu Clock Machine, nową wersję też kupuję.

Skupiając się na koncercie zapomniałam, że jestem w Żywcu i otaczają mnie piękne widoki. Samego amfiteatru nie widziałam, ponieważ zasłaniała go postawiona na okazję MG scena. Widok gór przesłonili ludzie, a także liczne reklamy patrona wydarzenia - piwa Żywiec. Spokojnie finał MG mógłby się odbyć nawet na szkolnym boisku, bo kiedy budzi się scena, otoczenie zostaje zepchnięte na ostatnie miejsce. Przyjazd do Żywca pozwolił mi jednak na poznanie okolicznych miejscowości, co uważam za wielki plus. Sam Finał Męskiego Grania był świetny! 

I choć mój powrót ze śląska zakończył się katarem i wyglądał tak:





Chciałabym zacząć MG od Początku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz