wtorek, 7 sierpnia 2018

XXIV PRZYSTANEK WOODSTOCK/POL'AND'ROCK, KOSTRZYN NAD ODRĄ, 31.07.- 05.08.2018

Myślałam, że inaczej się już nie da. Że przeżycie kilku edycji Przystanku Woodstock wyczerpało limit zaskoczeń. Okazało się, że prawdziwe zmiany dopiero nadchodzą. Mogą zrobić furorę, ale też sprawić, że nowa odsłona festiwalu straci wiernych fanów. Niezmienny będzie jednak klimat, jaki panuje w Kostrzynie. Miłość, przyjaźń i muzyka mieszają się tam z tlenem.




Przystanek Woodstock kocham. Celowo piszę Woodstock, ponieważ nowa nazwa zwyczajnie mi nie siadła. Jest to znakomita gra słów, którą można nazwać stworzony od nowa festiwal. Nie jest to zaś sposób na kontynuację tak wielkiego kawałka historii

Wiele razy wspominałam, że Kostrzyn to magiczne miejsce. Ludzie są gościnni, uśmiechnięci, a sami festiwalowicze uczą się od siebie najpiękniejszych zachowań. Tak jest. Dlatego wszystkim tym, którzy jeszcze tam nie byli, radzę szybko się pojawić. Szybko, bowiem mam przeczucie, że festiwal ulega deformacji. Nie chodzi wyłącznie o zmianę nazwy. Szanuję to, że na Woodstocku pojawiają się dzieci. To urocze zjawisko. W tym roku jednak każda strefa miała specjalny kącik dla najmłodszych, co więcej, na ASP pojawiła się wioska dziecięca, w której dzieci mogły rysować, bawić się czy skakać. Kojarzy mi się to z festynem rodzinnym, którego na festiwalu chciałabym uniknąć. Co więcej, wszędzie pełno jest polityki. Ona dzieli, a nie jedna.


W tym roku do Kostrzyna znów pojechałam we wtorek. Pociąg jechał bardzo sprawnie, towarzystwo było nowe, jednak szybko się polubiliśmy. Niedaleko stacji końcowej, która sugeruje, że jesteśmy przy najpiękniejszym przystanku, na jakim można wysiąść, pociąg się zatrzymał. Postój spowodowany był wykolejeniem poprzedzającego nas pojazdu szynowego. Zniecierpliwieni festiwalowicze przeżywali katusze. W pociągu temperatura rosła, a okien nie dało się otworzyć. Postój pozwolił nam jednak na prawie godzinny spacer po peronie w Laskach Lubuskich, dzięki czemu mogliśmy pooddychać świeżym, jednocześnie gorącym powietrzem. Totalnie zmęczeni dotarliśmy do Kostrzyna.





Szybko wsiadłam do autobusu podstawionego pod dworzec i ruszyłam na pole. Marzyłam, aby położyć się spać. Moje ulubione miejsce było jeszcze wolne. W koło rozpościerał się już widok kolorowych namiotów, których w tym roku zdecydowanie przybyło.



Gdy rozbiłam swój dom, poszłam na zakupy do Siema Shopu. Rzeczy tam sprzedawane szybko się kończą, nie zawsze są później dostępne online, dlatego warto kupić woodstockowe gadżety już na początku swojej wizyty na polu. A że Siema Shop mam zawsze po sąsiedzku, mogę do niego wyjść nawet w papciach. 

Wtorek zakończyłam wykonaniem telefonów do najbliższych z informacją, że jestem, żyję i idę spać. Środa przywitała mnie słoneczkiem. Pierwszą aktywnością było zwiedzenie ASP, zrobienie sobie tatuażu oraz bransoletki ze śrubek. To wszystko w wiosce Uniwersytetu SWPS




Następnie udałam się na spotkanie z Jackiem Federowiczem. Prowadząca ciągle męczyła gościa pytaniami dotyczącymi patriotyzmu, spotkanie było więc monotonne. Po południu udałam się na warsztaty ze snu, gdzie miałam możliwość ucięcia sobie drzemki. Spróbowałam też medytacji. Kolejną czynnością było ładowanie telefonu, w trakcie czego nastąpiła Godzina "W". Na potrzeby chwili większość stanęła na baczność. Cieszę się, że mimo, iż w środę festiwal oficjalnie się nie odbywał, upamiętniono wyjątkową dla kraju godzinę z tak wielkim rozmachem. 





Wieczorem drzemałam w namiocie, aby zebrać siły na Stand UpLiczyłam na spotkanie z Lotkiem, moim oczom ukazali się jednak inni mistrzowie słowa. Występ był tak kosmiczny, że do teraz jestem pod wrażeniem. Momentami było zbyt wulgarnie jak na moje ucho, jednak wytrwałam do końca. Miło było spędzić wieczór przy zachodzącym słońcu. Środa także szybko się dla mnie zakończyła. 


Czwartek był dniem, kiedy na polu zjawiło się najwięcej osób. Wszak właśnie tego dnia odbywa się oficjalne rozpoczęcie festiwalu. Czekałam też na bliskie mi osoby, dlatego ubywało mi tego dnia cierpliwości. Udałam się rano na spotkanie z Dorotą Wellman. Było merytorycznie, ciekawie, konkretnie. Brawa były prawie tak samo długie i głośne jak w ubiegłym roku, gdy w namiocie ASP zasiadł Robert Biedroń. Wellman to wartościowa kobieta z klasą. Podziwiam ją i bardzo szanuję.





Gdy nabrałam siły udałam się na spotkanie z bliskimi. Nie wdawaliśmy się w gadkę, tylko zabraliśmy rzeczy i zanieśliśmy je w okolice mojego namiotu. Powstały cztery grupki rozbite w różnych miejscach, jednak z łatwością spotykaliśmy się na pogaduszki.

Rozpoczęcie festiwalu było dziwne. W słowach padających z ust Romana Polańskiego brakowało mi "Woodstocku". Brakowało tej energii, którą te jedno słowo za sobą niesie. Festiwal Pol'and'Rock jednak się rozpoczął. Nie było odwrotu. Na scenie pojawił się zespół Dubioza Kolektiv. Nigdy wcześniej nie słuchałam jego twórczości, tym milej mnie ona zaskoczyła. Od razu poczułam się jak na koncercie Łąki Łan, który otwierał zeszłoroczny Przystanek Woodstock. 

W muzyce było pełno radości, nogi same odrywały się od ziemi i nikomu nie przeszkadzało żarzące się słońce. Po kilku minutach z tłumu wyłonił się Filip Chajzer, którego miałam przyjemność dotknąć. Pot kogoś znanego wydaje się być miły w dotyku. Szanuję tego człowieka za dobroć, uśmiech, szczerość i otwartość na życie. Za wszystko.

Aby mieć siłę na festiwalu, trzeba porządnie zjeść. Gastro od lat posiada w swojej ofercie klasyczne i smaczne, a przede wszystkim syte danie. Warto się na nie pokusić. 





Siedząc tego wieczoru pod namiotem wysłuchałam koncertu Huntera. Nie była to moja pierwsza styczność z tym zespołem, dlatego nie miałam wielkiej presji, aby znaleźć się pod sceną. Tuż po Hunterze udałam się na koncert Big Cyc. Tłum jednak nie dopuścił mnie w strefę, w której dałoby się słyszeć wyłącznie muzykę z Małej Sceny, dlatego po kilku piosenkach zagłuszonych przez muzykę z Przystanku Jezus (odwiedziłam go we wtorek i sobotę) i Stefy Play, udałam się do Lidla.





Każdego roku rozbijam swój namiot przy Dużej Scenie, stąd jestem niemalże na każdym koncercie. Występ Wojtka Mazolewskiego z Zespołem Pieśni i Tańca także obejrzałam z tej perspektywy. Muzyka i towarzyszące mu postaci realizujące projekt pod nazwą  Chaos Pełen Idei słyszałam już kilkakrotnie. Postanowiłam zrobić miejsce innym, którzy mogli dopiero poznać fenomen tego wirtuoza.

Zwycięzca Złotego Bączka - Tabu, narobił w zeszłym roku szumu. Publiczność przedzierała się przez najciaśniejsze zakamarki, aby dostać się w okolice małej sceny. Tym razem grupa Tabu zajęła centralne miejsce dając klasyczny, pełen luzu i słońca koncert. Bujały się nawet telebimy, którym zrobiło się nieco bardziej lekko. Tego wieczoru pojawiła się okazja, aby po raz kolejny usłyszeć Farben Lehre i kultowy numer Matura

Gwiazdą czwartku był zespół Goo Goo Dolls. Nie ma co ukrywać. Większość osób oczekiwała Iris. Ta piosenka pojawiła się jednak na samym końcu. Co do występu, był on bardzo przyjemny. Mimo, że grupie przypisuje się mocną muzykę i ostry wizerunek, muzyka którą prezentuje, pieści serca i uszy. Dźwięki gitary łagodnie nastrajały do snu. Był to ostatni koncert tej nocy. Stanowił wisienkę na najpyszniejszym torcie świata stworzonym przez ludzi.





Piątek oznaczał dla mnie spotkanie z Katarzyną Sokołowską. Intryguje mnie jej sposób bycia, to też chciałam posłuchać jej w zupełnie innej odsłonie. Byłam ciekawa, jak poradzi sobie z publicznością oraz zastaną na festiwalu sytuacją, wszak kobieta (podobnie jak występująca w sobotę Anja Rubik) pochodzi z wybiegu, a nie pola namiotowego. Okazało się, że reżyserka pokazów mody także bywała na festiwalach, a ten przywołał jej masę pozytywnych wspomnień. Dało się jednak zauważyć, że jej odpowiedzi na zadane pytania były zbyt długie. Zapominałam więc, o co właściwie bohaterka została zapytana. 

Nadeszła pora na Nocnego Kochanka. Choć noc jeszcze nie nadchodziła, wszyscy kochankowie (i nie tylko) znaleźli się pod sceną. Krzyczały nawet drzewa, do których sięgał zgromadzony pod sceną tłum. Koncert ten pobił rekord jego uczestników. Były stare kawałki, którym kapela zasłynęła, ale także nowość: Czarna Czerń, która wzbudziła we mnie pozytywne emocje. 

Po tym koncercie udałam się obejrzeć koncert Krzysztofa Zalewskiego. Byłam ciekawa, jak woodstockowa publiczność przywita gościa, który twierdzi, że jest rockmanem, a śpiewa ballady. Ludzi pod sceną zgromadziło się dużo. Zalewski prezentował się wyśmienicie. Płytę Złoto znam na pamięć, więc poszłam na ten koncert, aby sobie pośpiewać. Woodstock to jedyne miejsce, kiedy można robić to bezkarnie nie mając do tego predyspozycji. Minusem, który utkwił w mojej pamięci jest widok miętolonej w ustach przez wokalistę gumy do żucia. Na telebimie raz po raz prezentowała się jego głowa, będzie więc miał nieciekawą pamiątkę do końca życia. Koncert mimo to był przedni. Byłam na nim od początku do końca i chciałam jeszcze więcej.

Wróciłam pod namiot, aby stamtąd obejrzeć i posłuchać koncertu Judas Priest. Mimo, iż jest to legenda rocka, którą warto znać, dla moich uszu muzyka ta była zbyt ciężka. Przy dźwiękach Arch Enemy usypiałam. 

Sobota była ostatnim dniem, który mogłam w pełni wykorzystać. Biegałam więc po ASP, zdobywałam cenną wiedzę, odwiedzałam znajomych. Posłuchałam Anji Rubik, która łamaną polszczyzną próbowała przekazać słuchaczom cenną wiedzę. Uściskałam także Karola Paciorka, którego w zeszłym roku nie udało się dorwać na polu. 




Byłam na warsztatach muzycznych Piotra Bukartyka, aby posłuchać i zobaczyć tegoroczny skład zespołu zamykającego Najpiękniejszy Festiwal Świata. Popołudnie spędziłam leniuchując w Strefie Play, w której można było skorzystać ze zjeżdżalni wodnej lub śnieżnej.







W sobotę nie brałam udziału w żadnym koncercie. Słońce tak bardzo dało mi popalić, że z każdą minutą brakowało sił na chodzenie. Woda zostawiona w namiocie idealnie nadawała się na zalanie kubka z herbatą czy zupki chińskiej. Pijąc ją można było poparzyć sobie przełyk. Postanowiłam więc z moją ekipą odpoczywać w cieniu drzew. Wtedy właśnie nadarzyła się okazja na krótki epizod telewizyjny, z którego jestem dumna.




Jestem też dumna z tego, że kolejny raz udało się nam, z pozoru obcym ludziom, stworzyć strefę pełną bezpieczeństwa i zaufania. Strefę komfortu (na ile było to możliwe przy tak dużym upale). Miejsce, gdzie troski i zmartwienia zamykane w szafie niczym z Nariostocku. Gdzie panuje zabawa, jak ta w środę w Wiewiórstocku. Gdzie słońce świeci mimo deszczu, a ludzie chodzą z uśmiechem prawdziwym, a nie doklejonym. Gdzie deszcz nie pada nawet wtedy, gdy strumień deszczu leje się z nieba. Gdzie nie warto jest czynić źle, bo w tym miejscu karma wraca potrójnie

W tym roku wróciłam z festiwalu samochodem. Było mi żal klimatu, jaki panuje w pociągu w drodze powrotnej, jednak skoro mamy festiwal pełen zmian, to niech one będą też widoczne u mnie. Podróż początkowo przypominała drogę na Woodstock. Było pełno żartów i głośne śpiewanie ulubionych piosenek. Później nie wiem co się działo, bo zasnęłam. 

Zasnęłam jak wszyscy Ci, którzy pewnie siedzieli wtedy w pociągu do brzydkiej rzeczywistości. Do krainy złości, rutyny, niezrozumienia. Do życia. Obudziłam się naładowana energią. Wiem, że może zostać ona szybko stłamszona przez obowiązki, jednak nadzieja robi swoje. Chęć tworzenia swoją obecnością tak wielkiego festiwalu jest dla mnie na tyle motywująca, że sprawnie przetrwam kolejny rok, aby jako osoba doświadczona o kolejne 360 dni stanąć na (miejmy nadzieję) kostrzyńskim polu.

Wiem, że fascynacja Przystankiem Woodstock nie będzie już nigdy tak wielka, jak wtedy, gdy byłam tam po raz pierwszy. Wierzę jednak, że namiastka historii przetrwa w tym wydarzeniu i kolejne pokolenia będą mogły się z nią zetknąć. Czuję, że jeszcze wiele lat przed nami. Wiele godzin spędzonych w kurzu pod sceną, wiele wspomnień, a także powiększenie grona przyjaciół. Bo na tym festiwalu spotyka się tylko ludzi, którzy zasługują na to, aby do końca życia iść przy naszym boku. 

Dziękuję Pokojowemu Patrolowi, który dbał o nasze bezpieczeństwo oraz wszystkim służbom. Dziękuję Jurkowi Owsiakowi, który w 1994 roku wpadł na genialny pomysł stworzenia Woodstocku na polskiej ziemi. Dziękuję wszystkim obecnym tam ludziom, bez których Toi Toi nie były by takie brudne, a kolejki do Lidla czy na Koło Młyńskie Allegro tak długie.

Choć pole po naszej wizycie wygląda jak śmietnisko, akcja Zaraz Będzie Czysto pomogła choć trochę w jego bieżącym sprzątnięciu. Festiwal powoli się zmienia. Boję się zmian, dlatego żałuję, że nie wykorzystałam w pełni tego, co tym razem zastałam w Kostrzynie. Wiem jednak, że wolności i pokoju, który tam panuje, nikt nam nie odbierze. Że nawet jeśli ktoś nie będzie wiedział, gdzie jest Andrzej, pomoże nam w jego poszukiwaniu. Że jeśli podejdziemy z kartką, na której będzie widniał napis Free Hugs, nie dostaniemy dłonią po zębach. Że jeśli wciśniemy się w kolejkę do Lidla, pokrzyczą na nas tylko chwilę, a później o wszystkim zapomną. Że jeśli powiadomimy wszystkich, że Zaraz Będzie Ciemno!, nie podziękują nam za tę informację, a powiedzą, abyśmy się zamknęli, na co my zareagujemy uśmiechem.

W mieście powstaje nowe miasto. Miasto skrojone na miarę naszych możliwości, na miarę naszych zachowań i zapewnionego przez nas bezpieczeństwa. To osada, którą tworzymy swoim zachowaniem. Warto jest pielęgnować jej byt, abyśmy mieli gdzie uciekać od szarej rzeczywistości, bo...



... na Woodstock jedzie się tylko raz, 

a potem już tylko wraca.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz