poniedziałek, 30 listopada 2015

LADY PANK THE BEST OF

Pewnie się powtórzę, ale lubię koncerty. Te jubileuszowe czy wynikające ze specjalnych okazji najbardziej. Dlaczego? Wtedy spija się muzyczną śmietankę i wie się, że to właściwe miejsce i właściwa pora. Hala Stulecia, w której byłam pierwszy raz, okazała się dobrym miejscem, niedzielny wieczór dobrą porą. To taka nagroda po męczącym tygodniu.

Lady Pank

HALA STULECIA

Jako, że Wrocławską Halę Stulecia odwiedziłam po raz pierwszy, część uwagi skupiłam na budowli. Mając miejsca siedzące czułam się trochę jak w kościele (kopuła, trybuny= ławki), ale tam nie czuję się źle, więc i tutaj było w porządku. Początkowo wydawało mi się, że hala jest zbyt duża jak na ilość osób przybyłą na koncert, ale przynajmniej nie było na płycie ścisku. Miejsca siedzące były okropnie wąskie, przez co jeden drugiego szturchał ramionami. Koncert to nie hotel, więc na takie rzeczy szybko przymyka się oko.

Minusy? Nie znalazłam. Wymagająca nie jestem, lubię od czasu do czasu trudniejsze warunki. Szkoda, że szatnie były zamknięte, ale na trybunach było tyle wolnych miejsc, że spokojnie można się było rozpłaszczyć.


3xK

Koncert był smaczny. Zaczął się z zapowiedzianym opóźnieniem i od początku leciały w stronę prowadzącego niemiłe słówka, ale szczerze mówiąc sama miałam ochotę krzyknąć, żeby koleś zamienił się miejscami z ludźmi, których przyjechałam tu obejrzeć. Klimat zapewniła dobra akustyka i idealne miejsce, gdzie nie było ani za głośno, ani za cicho. Idealnie. Muzyka Lady Pank to przyjemne dla ucha utwory, które na pełnym luzie wybrzmiewały z gardeł muzyków. 

Wydarzenie rozpoczęła "Kryzysowa narzeczona", a w dalszej jego części spijaliśmy śmietankę grupy grającej na rynku od roku 1981. Każdy, kto słucha na co dzień komercyjnych stacji radiowych spokojnie odnalazłby się na koncercie i śpiewał razem z tłumem największe hity. Klasyka, która pojawiła się w niedzielny wieczór to przede wszystkim "Tańcz, głupia tańcz""Zostawcie Titanica""Stacja Warszawa""Mniej niż zero". Choć widoku latających w powietrzu smartfonów nie lubię, sama nagrałam kilka piosenek, by mieć z tego wypadu pamiątkę. Zdecydowanie wolę latające w powietrzu zapalniczki. 

Lady Pank raczył moje uszy dobrą muzyką przez prawie dwie godziny i tylko raz (pomijając przywitanie po czwartym kawałku) między piosenkami przemawiali do ludzi. Każdą minutę wypełnili muzyką. A jak zepsuć sobie zabawę w trzy sekundy? Wystarczy znaleźć przypadkowo w sieci setlistę sprzed dwóch tygodni z koncertu tej samej trasy, tyle, że z innego miasta. Po jednym kliknięciu wszystko traci smak. Całe szczęście, że moja pamięć zawodzi i niewiele z tego pamiętałam, a przynajmniej odrobiłam zadanie domowe. Lubię być przygotowana, szczególnie do koncertu.

Z obserwacji wynika, że im jestem starsza, tym koncert szybciej przemija. Człowiek nie zdąży rozgrzać gardła, a już słyszy grany bis. W przypadku kultowej kapeli Lady Pank na bis złożyły się aż cztery utwory. Świetna sprawa usłyszeć tak wiele dobrego jednego wieczoru. Kocham takie momenty.

Trzeba przecież kochać coś, by żyć.







Anita.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz