Miniony weekend obfitował w sprzeczności muzyczne. Żeby życie miało smaczek raz hamburger, raz kabaczek. Piątkowy wieczór, o którym pragnę wspomnieć, upłynął pod znakiem Acidów. Sobota z kolei to chwila wyciszenia i melancholii przy muzyce Marceliny, o której wspomnę niebawem.
Support grający przed Acidami niestety nie został przeze mnie zarejestrowany. Sądząc po tłumie, który zgromadził się w sali o wczesnej porze, support wart był odsłuchania. Tak to już bywa z supportami, że albo są totalnym niewypałem, albo odkrywasz coś niesamowitego i trudno jest Ci się skupić na gwieździe wieczoru. Jeśli masz ochotę, posłuchaj SIQ.
Jestem ogromną fanką Titusa. Lubię Jego osobę za dwie twarze. Tomasz jest mroczny, ale empatyczny i ma dobre serducho jak (wydawać by się mogło) na kolesia w czerni. Titus jest szczery, cudnie się śmieje i zawsze miło jest posłuchać co prócz muzyki ma do zaprezentowania.
W NCPP Acid Drinkers pojawił się z opóźnieniem. Wiem, że zawsze piszę o takich rzeczach, ale nic nie poradzę, że odkąd mam swój wymarzony zegarek w ogóle się z nim nie rozstaję.
Było głośno, gorąco i szalenie. Na koncercie pojawiły się dzieci, które rodzice przez większą część koncertu trzymali na rękach. To było urocze. Nie zabrakło pogo, w które dałam się ponieść. Uśmiech nie schodził z twarzy i nie schodzi do teraz, gdy pomyślę o tym wieczorze.
Muzycznie przyczepiłabym się tylko do jednego. Brakowało mi coveru "Hit the Road Jack", który do tej pory wybrzmiewał na każdym z koncertów Acidów, które miałam okazję zobaczyć.
Zespół ma ode mnie duży plus za dwugodzinne granie przepełnione dobą muzą, przy której nie dało się podpierać ścian. I choć wycofałam się wstępnie z udziału w tym wydarzeniu świetnie, że jednak znalazłam się w Opolu. Tak miało być, Mój Drogi.
Tak miało być.
Anita
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz