wtorek, 8 maja 2018

3 MAJÓWKA WROCŁAW, 02.03.2018

Nie da się ukryć, że koncertuję coraz mniej. Jest mi z tego powodu przykro, dlatego gdy uświadomiłam sobie, że pojawię się na majówce we Wrocławiu, zdecydowanie mocniej się uśmiechnęłam. Co tym razem zagrało dla mych uszów i czy warto było spędzić słoneczny dzień w Europejskiej Stolicy Kultury roku 2016? 





Wrocław przywitał mnie pięknym słońcem i delikatnym wiaterkiem. Jedyne, czego chciałam, to aby nie padał deszcz. Nie jest to czynnik, który przeszkadza w dobrej zabawie przy muzyce na żywo, jednak zrobiłam się nieco wybredna w kwestii warunków koncertowych. Gdy pojawiłam się na terenie Wrocławskiej Majówki, grał Jelonek. Mocne brzmienia dało się słyszeć już z głównej ulicy. Nie potrafię powiedzieć o Jelonku złego słowa. Odkąd zaprezentował swoje umiejętności przed moimi oczyma podczas Woodstocku 2014, jestem fanką tego wirtuoza. Precyzja, z jaką muska włosiem prętu strun skrzypiec, zasługuje na szacunek. W grze Jelonka nie ma miejsca na błędy.

Tuż po niepełnym występie Mistrza nadszedł czas na wielką nowość. Nowość dla mnie. Me and That Man do tej pory był przeze mnie słychany wyłącznie w sieci. Byłam ciekawa połączenia charakterystycznego i ostrego wizerunku Nergala z muzyką (dla niego wydawać by się mogło) zza światów. Muzyka w stylu country brzmiała całkiem nieźle. Szacunek dla człowieka, który grał na banjo. Nie zastąpił on jednak Johna Portera, na którego wizerunek czekałam, więc tym koncertem zachwycona nie byłam. Kolejnym zresztą także. Coma w moich oczach traci na wartości. Choć wierzę, że usłyszę jeszcze kiedyś koncert opatrzony starymi kawałkami grupy, podczas majówki szybko przemieściłam się na inny występ. Jedyną iskierkę w moim sercu rozpalił kawałek Spadam.






Uciekając spod sceny zewnętrznej znalazłam się na koncercie mojego Idola. Krzysztof Zalewski to postać bardzo charyzmatyczna, która nieraz udowodniła, że nie boi się wyzwań. Występ w Idolu czy Szansie na Sukces dodał Mu odwagi, a wieloletnia obecność w chórkach Kasi Nosowskiej powera do działania. Dzięki temu wszystkiemu mogłam kolejny raz usłyszeć płytę Złoto na żywo. Koncert był wyśmienity, a publika szalała jak nigdy wcześniej podczas tego wydarzenia. Po Krzysztofie postanowiłam się zregenerować jedząc posiłek.

Na teren imprezy wróciłam, gdy na scenie Hali Stulecia swoje umiejętności prezentował Miuosh. Wiedziałam, że drzemie w nim potencjał, bo miałam okazję recenzować jego wcześniejsze poczynania, nie wiedziałam jednak, że aż tak wielki. Nie dziwię się wcale, że Ciocia Nosowska czy Bajm podjęli się współpracy z raperem. Po występie producenta muzycznego przyszedł czas na klasykę, która w porównaniu do Comy, jest niezmiennie dobra. Pidżama Porno reprezentując swój dorobek artystyczny wyniosła wszystkich pod same niebo. Siódme niebo. Zagrane zostały wszystkie klasyki, którymi Grabaż może się poszczycić. Pod sceną wylądował szalony tłum, którego nie zgromadziła ani Coma, ani Jelonek. W końcu byłam zachwycona. Zmęczona zresztą też.






Późnym wieczorem przypadło w udziale grać Bass Astral x Igo. To projekt powstały na korzeniach Clock Machine, na występ którego wciąż czekam. Panowie pokazali, że drzemie w nich siła, męskość oraz wiara we własne marzenia. Nieco odmienny styl muzyczny niż ten, którym raczę się na co dzień sprawił, że otworzyłam się na inną muzykę i mam zamiar robić to dalej. Kibicuję wokaliście, bo głos ma niepowtarzalny. Zapamiętać dało się jeszcze to, że młode gwiazdy sceny muzycznej nie zagrały bisu. 

Któż mógł mnie pożegnać z moim ulubionym miastem? Nocny Kochanek. Jako, że noc już mnie ogarnęła, muzyka wpasowała się idealnie. Tutaj także wokalista zasługuje na pochwałę. Szanuję spożywanie co wieczór denaturatu. Zdecydowanie wolę wodę mineralną. Pod sceną dziki tłum, połamane okulary, zniszczone buty i radość. 


Radość, jakiej nie dozna osoba, która nigdy na koncercie nie była. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz