Ten rok zaowocował w koncerty amerykańskich gwiazd. O ile trzeba im przyznać, że dają świetne show, zupełnie odbiegające od polskich standardów, o tyle zdecydowanie przesadzają one z godziną koncertu. Zespół Limp Bizkit, który pojawił się w łódzkiej Atlas Arenie, w tej kwestii pokonał wszystkich konkurentów.
Koncert był krótki, ale treściwy. Wybrzmiały wszystkie najważniejsze kawałki, a tym kilka coverów. Miałam wrażenie, że wszystkie piosenki brzmią identycznie. Było dużo krzyczenia do mikrofonu, zagłuszający dźwięk perkusji i duuuużo basu. Limp Bizkit to zdecydowanie stan umysłu.
Na scenie pojawił się widz z Krakowa, który miał okazję wspólnie z gwiazdą wieczoru wykrzyczeć złości do mikrofonu.
Godzina koncertu jest dla mnie niewybaczalna, ale sam fakt usłyszenia Freda na żywo na zawsze pozostanie w moje pamięci.
Dla takich chwil zarywam nocki i męczę się w nocy za kierownicą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz